Savannah

To był niezły początek weekendu. Dostaliśmy w kość jak mało kiedy. Wszystko dlatego, że większość spraw do załatwienia zbiegła się właśnie w Savannah. Ponieważ z powodu mgły pilotaż na rzece był rano zawieszony, wszyscy czekali  na nas i po zacumowaniu wpadli na statek jednocześnie.

Pod burtę podjechał truck z olejem silnikowym. Obok zatrzymał się samochód z wyposażeniem ekipy do przeprowadzenia testów obciążenia dźwigów i zurawików szalupowych. W kolejce czekał inny samochód do zabrania gaśnic oraz aparatów oddechowych do atestacji, który przywiózł też ekipę do sprawdzenia stałej instalacji gaszenia dwutlenkiem węgla. Inspektor ubezpieczyciela gdy zobaczył ten tłum, nawet nie próbował się przeciskać, lecz jedynie stwierdził, że poczeka godzinę albo dwie zanim zażąda od nas wykonania prób szczelności pokryw ładowni oraz szczelności zbiorników balastowych pod ciśnieniem.. Nie był jednak wyrozumiały czarterujący, który przy niewielkiej awarii dźwigu podniósł głos, że płacą ekipie dokerów 1400 USD za godzinę, a tymczasem naprawą dźwigu zajmuje się tylko dwóch naszych ludzi. Kiedy tak się wydzierał, pod statek zajechał kolejny samochód, aby zabrać do regeneracji części od silnika. I oczywiście zażądał dźwigu do przeadunku. Istne wariactwo. Zaczęło się o piętnastej, a skończyło o pierwszej w nocy. To znaczy nie skończyło się, ale zrobiło sobie przerwę nocną. Wziąłem prysznic, zwaliłem się do koi i momentalnie zasnąłem.

Telefon. Moja eks. Dochodzi piąta rano. Nie wiem na jakim świecie żyję.

– Były wyniki testów do gimnazjum. Tomek dostał się do najlepszej klasy… Nie cieszysz się?

– Cieszę, ale jeszcze się nie obudziłem. – zaczyna do mnie docierać gdzie jestem i co tutaj robię.

– Niestety, nie był to dla niego miły dzień. Napadli go i okradli. W biały dzień, na ulicy.

Cholera, co za draństwo. Ręce opadają. Gdybym takiego gnoja jednego z drugim dorwał, to jeżeli oni mnie by nie skopali najpierw, mieliby z tyłków albo z nosów tatara.

– U ciebie noc? – moja eks kontynuowała – No to jeżeli się już obudziłeś, to może zadzwoń do niego. Jest sam. Paulina u koleżanki, a ja zrobiłam sobie wypad w góry.

– Jasne, zadzwonię.

Powoli się rozbudziłem. Jeszcze trochę zimnej wody na twarz w łazience i mogę dzwonić. Pogadaliśmy tyle, że już nie opłacało kłaść się spać. Wstałem, zjadłem śniadanie, ale kawy już wypić nie zdążyłem, bo o 07:50 pojawił się pierwszy z interesantów.

Dawny port i obskurne magazyny zamieniono w reprezentacyjny bulwar. Magazynom jeszcze do świetności trochę brakuje, ale już znalazły tam miejsce liczne sklepy oraz dobre restauracje.

 

Urwałem się do Starbucks Coffee po kolacji. Mają tu bezprzewodowy internet. Oczywiście wcześniej zrobiłem sobie mały spacer po placach Savannah, ale tak naprawdę, to chciało mi się tylko gdzieś posiedzieć, a jeszcze lepiej zdrzemnąć. No i siedzę. Czytam oraz piszę, obserwuję przez okno stylowe powozy wożące turystów, słucham jakiejś spokojnej muzyki i odpoczywam od wszechobecnego żelastwa na statku. Już zmierzcha. Zapalają się latarnie. W kafejce trochę sennie. Sobotni wieczór większość pewnie spędza w barach albo na innych imprezach.

 

Mogę powiedzieć, że noc z piątku na sobotę przespałem pod mostem, ponieważ w takim miejscu cumował mój statek.

Jutro po obiedzie odpływamy. Potem kotwicowisko koło Miami i na koniec Mississippi. Ale o tym będę mieć czas pisać na statku.

                       

Savannah, 14.05.2005

Komentarze