SAVANNAH

              

Powoli dopływamy do Savannah. Wokół jeszcze ciemność, wsród której mozna dostrzec słabe zarysy brzegów rzeki, za którymi rozciąga się, jak pamiętam, morze traw. Przed nami jednak, nad tymi trawami rozciąga się sznur pomarańczowych świateł. Gdzieś tam zacumujemy.

Wczoraj w Wilmington poucztowałem. Była uczta dla ciała bo skosztowałem i sernika i kanapki na ciepło, z hektolitrami kawy, jak lubię. Dusza jednak tez się radowała bo skorzystałem też z szybkiego, bezprzewodowego internetu. Po tygodniu odcięcia od wiadomości miło było poczytać coś świeżego. A w końcu na ekranie pojawił się mój Anioł. Czas zleciał nie wiadomo kiedy. Ledwieśmy zaczęli klikać, a tu już dwie godziny i zamykają kafejkę. W USA była dopiero dwudziesta pierwsza, ale Anioł, biedny, dopiero wtedy to sobie uswiadomiłem, zarwał nockę aż do trzeciej.

Po powrocie na statek przebrałem sie jeszcze raz w kombinezon i poszedłem zobaczyć jak ida prace przy naprawie dźwigu. Potem w kabinie obejrzałem „Mojego Nikifora”, do którego przymierzałem sie od dawna. Życie na statku spowalnia swój rytm. Nie zawsze, bo czasami pracy jest tyle, ze zapomina się o jakimkolwiek odpoczynku. Będąc jednak w naturalny sposób odcietym od wszystkich spraw lądowych, znajduje sie w końcu czas na to, na co w zabieganym, ladowym zyciu trudno go wygospodarować. Dziś na przykład zaliczyłem „Dzienniki motocyklowe”, które też leżały na półce od kilku miesięcy. A i na bloga czas sie znalazł, i na służbowe raporty…

Jutro jednak, wszystko na to wskazuje, przedostatni dzień pobytu na statku. Po Savannah jescze tylko Port Canaveral i trzeba będzie przesiąść się na samolot. Mam nadzieję, że do Polski.

A tymczasem pojawiły sie holowniki i mijamy pierwsze zabudowania.

* * *

Przerwałem pisanie. Nie mogłem sobie odmówic przyjemności popatrzenia na miasto. Stąd odjeżdżałem w dniu, w którym umierał Jan Paweł II, tu podróżowałem samochodem w grudniu 2005 i tutaj byłem też na poczatku maja roku ubiegłego. Jest juz więc dla mnie dosyć znajome. Za ciemno było bym mógł zrobić dobre zdjęcia z ręki, ale turyści na brzegu próbowali, bo migały flesze, kiedy przepływaliśmy. Ja od jakiegos czasu czekam na sposobność uchwycnia naszego odbicia w szklanej elewacji stojacego na bulwarze hotelu „Hyatt”, lecz albo jest wieczór, jak dziś, albo ja nie płynę statkiem. Mamy opuszczać Savannah jutrzejszej nocy, więc znów okoliczności sprzyjać nie będą.

Savannah; 15.01.2007; 22:45 LT

 

Komentarze