Santorini ma jeszcze to coś… Pomimo zmasowanego napływu turystów wyspa oparła się pokusie budowy hoteli molochów oraz wielkich, nowoczesnych dzielnic czy całych miast. Własciwie gdziekolwiek się nie ruszymy, tam przywita nas tradycyjna architektura z charakterystycznymi wąskimi uliczkami. My zwiedzaliśmy wyspę poruszając się samochodem. Bazę założylismy w centrum wyspy, we wsi Mesaria, dojeżdżając tam drogami, w których minięcie się dwóch samochodów jest niemożliwe. To nawet nie chodzi o to, że dwa samochody ne wyminą się w obrębie jezdni. Tam po prostu nie ma dokąd zjechać, ponieważ bok drogi wyznaczają albo ściany zabudowań, albo po prostu mury oddzielające jezdnię od sąsiadujących z nimi działek. Nawet jazda bez konieczności mijania się z kimś już bywa wyzwaniem.
Jeżeli ktoś ma czas, to równie dobrze w kilka dni może obejść wyspę na piechotę, odwiedzając te wszystkie wioski i miasteczka z ich zaułkami oraz niepowtarzalną atmosferą.
Dla mnie takim szczególnym miasteczkiem jest Pyrgos.
Położone centralnie, na wzgórzu, praktycznie nie może być ominięte przez kogoś, kto przemieszcza się po całej wyspie.
Zrobiliśmy błąd zabierając wózek na spacer po mieście. Prościej było nosić Franka na rękach zamiast pokonywać z osprzętem niezliczone schody uliczek.
Bo te uliczki ulicami są tylko z nazwy. Bardziej przypominają chodniki i taką przede wszystkim rolę pełnią.
Jak wspomniałem, Pyrgos leżyu na wzgórzu. Na szczycie wznosi się kolejny t.zw. wenecki zamek, który oprócz roli obserwacyjno obronnej stanowił przede wszytkim miejsce schronienia dla mieszkańców w przypadku ataku piratów, plądrujących w średniowieczu wyspy archipelagu. Wszystkie drogi prowadziły do niego, więc pomimo tego, że są kręte i wiją się pomiędzy domostwami, zupełnie nie trzeba się tym przejmować. Wystarczy kierować się w górę, a w końcu do zamku się dojdzie.
Pyrgos jes najwyżej położoną miejscowością na wyspie. Wyżej jest już tylko Klasztor Proroka Eliasza (Profitis Ilias), do którego z Pyrgos prowadzi dość wygodna droga. Warto więc pokusić się na wejście do zamku, by z ruin na szczycie móc podziwiać panoramę wyspy.
Inną drogą szliśmy w dół, wychodząc z założenia, że skoro wszystkie prowadzą do zamku, to i z zamku bez problemu zejdziemy do szosy biegnącej przez tą miejscowość.
Nie pomylilismy się. Brukowanym chodnikiempomiedzy białymi murami niewielkich budynków, okraszonymi koniecznie błekitem drzwi, okiennic albo kopuł dotarliśmy na dół.
Tego dnia wiało dość mocno, a ponieważ zbliżał się zachód słońca, było nie było, listopadowy, chłód zaczął nam dawać się we znaki. Z przyjemnością schroniliśmy się w „Mythos” grill house, gdzie między innymi po raz kolejny zamówiliśmy grillowane kalmary, ale także moussakę i koniecznie białe, lokalne wino.
To był nasz przedostatni pełny dzień na Santorini. Pobyt nazajutrz zakończyliśmy wizytą w Akrotiri, lecz o tym pisałem w pierwszym odcinku. Po kolejnej nocy wstaliśmy wcześnie rano, by jeszcze przed świtem samolotem linii „Olympic” dotrzeć do Aten.
Chwile po starcie były równie spektakularne jak te przed lądowaniem, bowiem niemal okrążyliśmy wyspę oglądając z góry niesamowite urwiska z białą zabudową Thiry i Oia. Pięknie tu było i niezwykle przyjemnie. Znów ten rozdzierający żal, że już koniec, że nie wiadomo, czy jeszcze kiedyś tu wrócimy. Pewnie, że żal, lecz zawsze sobie powtarzamy, że to nie miejsce, lecz nasza wspólna obecność w nim budują klimat. Dlatego wiemy, że nasza następna podróż, na pewno będzie równie piękna. A czy wrócimy na Santorini? Tyle jest wysp i innych miejsc do zobaczenia, że trudno znaleźć czas na powroty. Jeśli jednak byśmy się zarzekli, że nie, zrobiłoby się smutno. Po co się deklarować? Prościej po prostu zdać się na los.
Gdańsk, 18.02.2018; 00:40 LT