SANTORINI (3) – OIA, NAJBARDZIEJ ZNANE MIEJSCE NA SANTORINI

Wydawało nam się, naturalne, że zwiedzanie wyspy zaczniemy od stolicy, czyli od Thiry. Miasta położonego na krawędzi urwiska, w miejscu gdzie 3700 lat temu zapadł się stożek wulkanu. Przekonano nas jednak, że to nie Thira, lecz Oia jest miejscem, do którego pielgrzymują turyści. Mówi się, że ogromna większość zdjęć wyspy umieszczanych w rozmaitych reklamach, pochodzi właśnie stąd, z wioski położonej na północnym skraju santoryńskiego rogalika.


Czym wyróżnia się te miejscowość? Na mnie największe wrażenie zrobiła nieskazitelna biel domów z niebieskimi akcentami. Trudno nie docenić architektonicznej konsekwencji, gdy widziało się tyle rozmaitych „numerów jeden” rozsianych po świecie, w których dominowała pstrokacizna i budowlana samowolka. Nie napiszę eklektyzm, bo to brzmiałoby zbyt poważnie. Oia jest biało-niebieska niczym grecka flaga i podobnie jak Thira leży nad przepaścią zamykającą kalderę. Ponieważ leży na północym skraju, wystarczy spojrzeć na południe, by ujrzeć cały archipelag.

Jest jeszcze coś, co wyróżnia to miejsce. Zachody słońca. Słyszałem o santoryńskich zachodach, które są jednym z „must see” i obiecywałem sobie, że nie ulegnę owczemu pędowi, ale tak się jakoś złożyło, że dojechaliśmy tam akurat późnym popołudniem. No to przecież nie uciekniemy tylko dla zasady.

Najpierw skupilismy się na południowym kierunku, z Nea Kameni i Palea Kameni, wyłaniającymi się z morza pośrodku kaldery. Schodziliśmy wąskimi chyba nie uliczkami lecz ścieżkami pełnymi schodów w dół tu i ówdzie, a potem wracaliśmy na główny trakt biegnący wzdłuż grzbietu i linii brzegowej zarazem.

Nietrudno dotrzec, że wiele domów na Santorini oraz przede wszystkim w Oia ma cylindryczne sklepienie. Wygląda to tak, jakby ktoś przeciął walec na pół. Ma to związek z charakterystyczną architekturą. Pumeksowe, miękkie skały były doskonałym budulcen. Wystarczyło wydrążyć jaskinię, a ściślej długą dziurę w skale, zamknąć ją potem od zewnątrz, by uzustakać mieszkanie. Takie mieszkanie jest długie i wąskie, a górę stanowi owo sylindryczne sklepienie. Nawet jeśli now e domy powstają jak budowane na powierzchni, nierzadko nawiązują stylem do owej skalnej architektury. Nawet kościoły miewają kształt przeciętej tuby.

My tu gadu gadu o tubach, a słońce tymczasem zjechało już zupełnie nisko nad widnokrąg. Musieliśmy przyspieszyć kroku, jesli chcieliśmy zdążyć. Nie było to łatwe, bo mnóstwo ludzi zdążało w tym samym kierunku, a na dodatek co lepsze miejsca były zaanektowane przez rozmitych filmowców kręcących na przykład pamiątkowe filmy dla młodożeńców.

Nie mieliśmy więć widoku z pierwszego rzędu, ale obejrzeliśmy zachód słońca z nieco odleglejszej peerspektywy, za to zdala od tłumu.

Kiedy już pomarańczowa tarcza całkowicie utopiła się w morzu, mogliśmy spokojnie pójśc dalej ku skrajowi wyspy. Teraz w wąskich uliczkach posuwalismy się pod prąd, bowiem większość ludzi zaliczywszy atrakcję, postanowiła natychmiast stamtąd wracać.
Po kilkunastu minutach znaleźliśmy się w końcu u celu, nad brzegiem cieśniny oddzielającej Santorini od wyspy zwącej się Thirasia.

Świat powoli zaczynał ogarniać półmrok. Tutaj zmierzch przybierał wyjątkowo ciepłe barwy, Niebo płonęło jeszcze zasilane prowieniami skrytego już za wdnokręgiem słońca, a w domostwach zaczęto zapalać kolejne lampy.

Jeszcze kawałek dalej na północu odnaleliśmy wiatrak z typowymi, cienkimi jak patyczki skrzydłami. Widziałem go przedtem co najmniej z kilkanaście razy w rozmaitych reklamowych folderach.

Franek zaczął trochę marudzić z głodu i zmęczenia, jakby ignorując fakt, że zmęczenie bardziej przystało jego tacie niosącego go przez całą drogę na rękach. Zawróciliśmy i szybkim krokiem ruszyliśmy w kierunku parkingu. W samochodzie Franio spokojnie skonsumował swoją kolację, a zarz potem zasnął w foteliku na tylnym siedzeniu. Spał kiedy zatrzymaliśmy się w Thirze, by kupić bilety na statek płynący nazajutrz na wulkaniczne wypsy w centrum kaldery , ale obudził się, kiedy dojechaliśmy do Messarii. I bardzo dobrze, bo tam, tuż przed dojazdem do apartamentu postanowiliśmy zatrzymać się na kolację. Powiedzieć, że była sytam to mało. Była ogromna. Wybór mięs oraz owoców morza, każdy z osobna mógł wystarczyć na kolację dla dwojga. No i to białe wino, doskonałe w smaku i chłodne, orzeźwiające. Franek towarzyszył nam ze swoją herbatką i musem owocowym

Posileni mogliśmy spokojnie wrócić na nocleg. Rano musieliśmy wstać dość wcześnie, by zdążyć do Thiry na statek. Czekała nas wycieczka na wulkan.
Gdańsk, 14.01.2018; 23:45 LT

Komentarze