SAMOTNOŚĆ W SIECI

          

Popełniłem grzech zaniechania, ponieważ powinienem był najpierw przeczytać książkę. Widocznie za mało latam albo jężdżę pociagami ostatnio. Za kierownicą czytać raczej ciężko, a w normalne dni kompletnie brak mi czasu. Z książek na CD do słuchania w aucie dostepne są zaś głównie kryminały, a ten gatunek mnie nie rajcuje.

Poszedłem więc do kina bez przygotowania, ale z wielką ciekawoscią jak internetowy romans zostanie przeniesiony na ekran. Czegoby bowiem o komputerach nie pisać, jakich zalet nie wychwalać pod niebiosa, z jednym zgodzic się trzeba. Nie jest to medium widowiskowe dla postronnych. Trzeba albo zanurzyć się w cyberprzestrzeni, dac się ponieść niczym surfer wirtualnym falom, albo… umrzeć z nudów. Niejeden reżyser kina akcji niebezpiecznie tracił tempo i niczym rajdowy kierowca omal nie wypadał na wirażu kiedy trzeba było oddać dramaturgię komputerowych akcji. Problem w tym, że dramaty,  zwroty akcji i wszystko co najbardziej widowiskowe, dzieja się albo w trzewiach komputera, albo w zwojach mózgowych głównego bohatera. Widz zaś emocjonować się musi statycznym sprzętem rozłożonym gdzieś na biurku albo na kawiarnianym stoliku, przed którym siedzi milczący zazwyczaj bohater opowieści, który jedyne co może zrobić to nadrabiać (dosłownie) miną. Nie ma nic bardziej antyfilmowego niz godziny spędzone przed komputerem. Przytrafiło mi się w sieci kilka bardziej lub mniej gorących znajomości, pełnych emocji nie mniejszych niz w realu i intrygowało mnie jak cos takiego moze zostac przeniesione na ekran.

Nie poradził sobie z tym zadniem reżyser. Robił co mógł, ale nie poradził. Było bardzo dobre aktorstwo, były pięknie, subtelnie sfilmowane sceny erotyczne, ale zabrakło tempa i dreszczyka napięcia. Bywało, że akcja dłużyła się niemiłosiernie i prowokowała do ziewania.

Nie, nie ganię reżysera. Po prostu porwał sie z motyką na słońce. Tym razem sie nie udało, ale potrzeba nam Ikarów, marzycieli, którym się nie uda, lecz na których błędach uczyć się będa następcy, aż w końcu trafi sie odkrywca. Ten, który odkryje jak sfilmować zmagania z komputerem by taką opowieścią porwać widza, zostanie obsypany Oskarami i deszczem innych nagród, a jego nazwisko przejdzie do historii kina. Ciekawe, czy już się taki narodził?

Troche rozczarowany piszę to tym razem na antresoli kompleksu Gemini, nieco schowany za rogiem bo jakoś głupio afiszować się z laptopem tuż przed salą kinową, gdzie przed chwilą grano „Samotność…”, a przecież w domu wciąż nie ma warunków do jakiegokolwiek pisania. Czasem zaczynam wątpić, czy robotnicy skończa przed Bożym Narodzeniem.

Gdynia, 12.09.2006 22:30 LT

Komentarze