Samotne piwo

No niech tam, napiję się piwa. Toż to dzisiaj Świętego Patryka. Odkąd zacząłem być zależny od samochodu, nie mogę sobie pozwolic na promile, a wypicie w domowych pieleszach oddaje mnie natychmiast w objęcia Morfeusza, co z kolei stwarza dyskomfort świadomości straconego czasu. Co innego jakaś wesoła imprezka. Wtedy można się upodlić i odlatywać w klimaty rodem z czeskich komedii. Albo klaskać, tupać i podziwiać dziewczyny tańczące na stołach w rytm irlandzkich melodii (taki wieczór spędziłem latem w jednej z gdyńskich knajpek nad morzem, na stojąco, w tłumie, bo miejsc już dawno nie było – w odróżnieniu od bólu głowy, który był, a jakże, nazajutrz, ale nie miałem do niego żalu, bo warto było).

Co to za Święty Patryk, kiedy siedzi się w biurze do 19:30, żeby pozamykać bieżące sprawy przed wyjazdem, a i tak wychodzi się z poczuciem znów narastających zaległości. Tłumaczę sobie wtedy, że choćbym siedział nawet i do północy, to i tak zawsze coś jeszcze do roboty pozostanie, a mimo wcześniejszego (wcześniejszego???) wyjścia, ku zaskoczeniu wkrótce się okazuje, że świat nadal się kręci i nawet nikt nie zwrócił na to uwagi.

Nie jest to więc może wieczór marzeń, ale tradycji stała sie zadość. Bo tradycja – rzecz święta. Ech, przypomniał mi się inny samotny wieczór – Sylwetser 2000. Pogrzebię na dyskietce…

Zatoka Tajlandzka,  01.01.2001, Poniedzialek

Opuscilismy Bangkok dzis rano. Przywitalismy wiec rok 2001 w Tajlandii i ruszylismy w droge do Korei. Popelnilismy przy tym male oszustwo. Poniewaz wszyscy chcieli chociaz troche swietowac, a zanosilo sie, ze wlasnie w srodku nocy bedzie koncowka zaladunku, agent, foreman i ja zawarlismy ciche przymierze, ze o ktorej by sie to nie stalo, w dokumentach zapiszemy, ze zakonczono o osmej rano i wtedy tez spotkamy sie aby podpisac wszystkie papiery, a statek opusci port o dziesiatej rano. Dzieki temu moglismy spedzic te noc podobnie jak wiekszosc ludzi.

Ja od poczatku mialem zamiar byc o polnocy wsrod witajacych Nowy Rok ludzi na ulicach. Niestety, przez dlugi czas nikt nie mogl mi podac zadnej informacji co do tego, gdzie taka publiczna celebracja bedzie miec miejsce i czy w ogole bedzie. Tajlandczycy nie witali roku 2001. U nich tej nocy mial zaczac sie rok 2544 (wedlug kalendarza buddyjskiego). Ale oczywiscie napisy 2001 przewijaly sie wszedzie, bo ogromna rzesze ludzi stanowili turysci, a poza tym co by nie mowic, chrzescijanski kalendarz zdominowal swiat i to glownie on jest uzywany we wszelkiej miedzynarodowej komunikacji, pozostale zas sa jedynie komplementarne. Nie bylo jednak jakiegos wielkiego oczekiwania i podniecenia celebracja, jak ma to miejsce na przyklad w Europie.

Nie mogac uzyskac zadnej konkretnej informacji, postanowilem szukac na wlasna reke. Kupilem angielskojezyczna gazete "Bangkok Post" i po dlugich poszukiwaniach znalazlem krociutka informacje, ze na placu przed World Trade Center bedzie mial miejce Bangkok New Year Countdown, na ktora to uroczystosc zaprasza sie wszystkich. I nic wiecej – ani slowa o programie, o czasie rozpoczecia i.t.p.  W tej sytuacji 31 grudnia w poludnie jadac do internet-cafe aby wysylac zyczenia, po drodze wstapilem na ow plac w celu sprawdzenia na miejscu jak sie sprawy maja. Mialy sie dobrze, bo zaawansowane przygotowania szly pelna para: wielka scena, ogrodki gastronomiczne, stragany z gadzetami – znak, ze nie bedzie to impreza wieksza niz sugerowal rozmiar notatki w gazecie. Wiedzialem juz, ze moge przyjezdzac tu bez obaw.

Cale popoludnie spedzilem w Mahboonkrong Shopping Center, w internet cafe na siodmym pietrze. Uwijalem sie jak w ukropie by nadrobic wszelkie listowe zaleglosci i wyslac zyczenia wszystkim znajomym. Udalo sie i nawet jeszcze starczylo czasu, aby wpasc na krotko na czat, ale pustki tam byly wiec miejsca nie zagrzalem. O 19.45 wrocilem na statek, aby oficjalnie rozpoczac zabawe sylwestrowa. Szczegoly omowilem wczesniej z chiefem oficerem i kucharzem. Poniewaz stalismy w porcie i to w dodatku w Tajlandii, zaloga chciala zaprosic dziewczyny. Dlugo nie moglem tego z nich wyciagnac. Widzialem, ze cos kreca, ze nie chca mi powiedziec i przygotowania do sylwestra nie ida tak fajnie jak do Wigilii. Az w koncu wyrzucili to z siebie. Byli przekonani, ze sie nie zgodze, poniewaz przed wejsciem do portu zrobilem zebranie i kazalem uwazac na obcych, aby nie ukradli czegos ze statku oraz by byc ostroznym w kontaktach z panienkami z powodu AIDS, innych chorob, a takze mozliwej kradziezy. Kiedy jednak powiedzialem, ze nie mam nic przeciwko – sa przeciez dorosli, a chodzi tylko o to, aby byl porzadek, wszystko natychmiast sie odmienilo. A gdy wyplacilem zaliczki nawet tym, ktorzy brali je juz a konto pensji lutowej (bylem zabezpieczony, poniewaz w razie czego potracilbym im z t.zw. pensji wakacyjnej wyplacanej na koniec kontraktu), w ludzi wstapil nowy duch. Wszyscy zaangazowali sie w przygotowania, zaprosili dzien wczesniej dziewczyny, w sylwestra od rana piekli prosiaka, dekorowali messe i o dwudziestej wszystko bylo prawie gotowe. Otworzylem wieczor krotkim przemowieniem polaczonym z zyczeniami i toastem. Potem potowarzyszylem im przez godzine i o dwudziestej pierwszej wsiadlem na motorowke udajac sie do miasta.

Do World Trade Center taksowka nie dalo sie dojechac. Straszne korki. Wysiadlem wiec wczesniej i ostatnia czesc drogi pokonalem nowoczesna kolejka miejska "sky train" poprowadzona estakadami nad ulicami. Cos w rodzaju metra tylko, ze nie pod lecz nad ziemia. Na plac dotarlem tuz po dwudziestej drugiej. Bylo tam juz mnostwo ludzi. Tlum przemieszczal sie stale, lecz z braku miejsca bardzo powoli. Wszystkie liczne ogrodki piwne i nie tylko byly wypelnione. Duza czesc w tej cizbie stanowili turysci, sczegolnie biali, latwo odrozniani od miejscowych. Zjadlem kielbaski z rusztu, popilem piwem – prawie jak w Niemczech. Zreszta i Niemcow bylo tam calkiem sporo.

Czas mijal szybko i przed polnoca nalezalo znalezc jakies dobre miejsce do obserwacji tego co sie bedzie dzialo i… wypicia szampana, ktory mialem ze soba. Blisko sceny tlum byl juz bardzo zwarty. Przed jednym ze sklepow zobaczylem jednak stadko calkiem sporych… sztucznych sloni. Slonie byly metalowe (puste w srodku) i przeznaczone na sprzedaz jako rekodzielo. Mialy dobre poltora metra wysokosci. I na tych sloniach siedzialo dwoch Europejczykow (mogli byc Anglikami lub Irlandczykami sadzac po rudych wlosach i bladej cerze). Postanowilem nie tracic czasu na dalsze poszukiwania tylko pojsc w ich slady.Wgramolilem sie na kolejnego slonia i po zajeciu miejsca od razu zostalem pozdrowiony jako "swoj" przez tamtych dwoch. I wszystko rozwijalo sie fajnie, ale o 23.53 przyszedl policjant i kazal nam zlezc na dol. Nie bylo juz czasu na dalsze poszukiwania, trzeba bylo zostac. Ale okazalo sie, ze i tak miejsce bylo wybrane idealnie, bo mimo slabszego (z dolu) widoku sceny, na ktorej zebrali sie wlasnie wszyscy prowadzacy program i wystepujacy w nim, doskonale bylo widac "oficjalny" zegar, a w momencie wybicia polnocy, fantastyczne fajerwerki rozblysly wprost na naszymi glowami. Wystrzelil tez moj szampan co bylo wielka rzadkoscia w tym tlumie i musze przyznac, ze wlasnie brak szampanow byl dla mnie najwiekszym zaskoczeniem – wydawalo mi sie do tej pory, ze nie da sie powitac nowego roku bez tego tradycyjnego toastu. Moi swiezo poznani “Anglicy” gdzies sie w zamieszaniu ulotnili wiec toast wznioslem sam. Wypilem za wszystko co dobre spotkalo mnie w odchodzacym wlasnie XX wieku. Za rodzine, przyjaciol, cudowne szkolne wspomnienia, gorskie i kajakowe wedrowki, prace i za te wszystkie drobiazgi, których nie sposób tu wymienic, a bez których moje zycie byloby o wiele ubozsze i… nie byloby moje. Wypilem tez za wszystkie demony, które czyhaja wciaz, aby to zycie pogmatwac i uczynic nieznosnym – niech odejda precz i nigdy nie wracaja. Fajerwerki nagradzane byly raz po raz okrzykami zachwytu i oklaskami. Ale musze przyznac, ze ludzie w Europie sa w te noc bardziej spontaniczni. Nie bylo szalenczej zabawy, skladania zyczen wszyscy wszystkim, szampanow ani tez “dzikich” fajerwerkow. Pokaz sztucznych ogni zakonczyl sie po jakis dwudziestu minutach i na scenie rozpoczely sie znow wystepy jakichs miejscowych muzykow. Ludzie jednak wkrotce zaczeli sie powoli rozchodzic. Dopilem w koncu i ja swojego szampana. Schowalem telefon komorkowy, nie uzyskujac wyjscia na miedzynarodowa, aby zadzwonic do Polski z zyczeniami. Na jakims murku pozostawilem plastikowy kubeczek oraz pusta, zielona butelke ze srebrna etykietka z napisem “2001” i poszedlem na spotkanie swojego wieku XXI. Co mi przyniesie?

Na dobry poczatek wstapilem na kawe i donuty w budynku World Trade Center. Kiedy po pierwszej stamtad wyszedlem, tlum byl juz mocno przerzedzony i jedna nitka jezdni obok placu byla juz wlaczona do ruchu. Bylem umowiony, ze o drugiej bedzie czekac na mnie motorowka, by odwiezc mnie z ladu na statek wiec o 01.30 wsiadlem do taksowki. Korki byly straszne i zamiast 15 minut, jechalismy az 45. Lodka jednak czekala mimo spoznienia i tak o 02.20 dotarlem na statek. W messach bylo juz cicho i pusto – tylko na stolach pobojowisko, jak to po imprezach. Zaladunek byl juz zakonczony. Okazalo sie, ze skonczyli tuz przed pierwsza, ale zgodnie z umowa, czekalismy z wszystkimi formalnosciami i wyjsciem do rana. Drugi oficer z marynarzem wachtowym przygotowywali sie wlasnie do zamykania ladowni, a mi nie pozostalo nic innego jak pojsc sie zdrzemnac troche przed wyjsciem w morze.

Tyle archiwum. To już ponad cztery lata…

 

Gdynia, 17.03.2005

Komentarze