Samo się płacze…

Tyle chciałoby sie napisać, ale słów brakuje. Musi chyba parę dni upłynąć.

Cieszę się, że pokazaliśmy jako naród, że znów jesteśmy razem. Jest coś niesamowitego w tym, że wychodzimy do ludzi, by dzielić żal wspólnie. Że tysiące ludzi jak kraj długi i szeroki same się organizują. Jestem wdzięczny rządowi, że nie wprowadził żadnych ustawowych ograniczeń na czas żałoby. Jakże inaczej wygląda to wszystko właśnie w okolicznościach, gdzie teoretycznie dozwolone jest wszystko. Premier zaryzykował twierdząc, że nie ma potrzeby ustanawiania ograniczeń, bo „Polak wie jak się zachować” i nie pomylił się.

Hipermarkety same się pozamykały, programy radiowe i telewizyjne wyciszyły, politycy zniknęli, policji nie widać, a ludzie w skupieniu oddają hołd zmarłemu. Jesteśmy narodem romantyków, który nie raz w historii dokonywał czynów heroicznych w sytuacjach beznadziejnych i nie raz płacił drogo za swe pomyłki i zaślepienie. Dziś jestem szczególnie dumny, że Polakiem jestem i, że chociaż zabrakło mi kilku godzin by Jana Pawła II pożegnać z ojczystej ziemi, to jednak mogłem opłakiwać Go wśród swoich, którzy mieli serca rozdarte smutkiem jak i ja.

Po przyjeździe do Szczecina, mimo że miałem niewiele czasu, wydawało mi się naturalne, że powinienem póść chociaż na chwilę do kościoła i pod pomnik. Teraz już trudno mi uwierzyć, że myslałem iż podejdę do cokołu i dyskretnie położę wiązankę kwiatów. Jeszcze wyobraźnia nie pracowała na właściwych obrotach. Wyszedłem z bocznej uliczki i… dopiero wtedy na dobre zrozumiałem co się dzieje. Trzeba było przeciskać się przez tłum i o żadnej dyskrecji nie było mowy, ale ja już nie chciałem być dyskretny, bo poczułem się członkiem wielkiej wspólnoty. Żałowałem tylko, że nie mogłem pozostać tam dłużej. Za to gdy o drugiej w nocy dojechałem do Gdyni, poprosiłem taksówkarza by po drodze do domu najpierw zawiózł mnie pod pomnik na Świętojańską. Tam ludzie zdążyli się już rozejść i dla odmiany stałem w środku nocy przed posągiem sam jeden, w ciszy jaka tylko w nocy bywa, a między mną, a figurą papieża płonęło całe pole zniczy.

Cytowano w radiu czyjś e-mail mówiący, że chociaż papież mówił, że jest pogodny i nam kazał pogodnymi pozostać, to pomimo przykazanej pogody „jakoś samo się płacze”. Dziś po pracy znów poszedłem i pod pomnik i do kościoła. A potem jechałem do domu ulicami po widnokrąg udekorowanymi flagami. Z tych samych prętów, gdzie jeszcze niedawno przytwierdzone były bożonarodzeniowe świecidełka oświetlające kolorowo ośnieżone jezdnie i chodniki, dziś oprócz flag zwisały kiry. Z radia płynęły ilustrujace ten obraz dżwięki Chopina i jakoś tak same, po cichu łzy płynęły mimo skupienia uwagi na dźwigni biegów i kierownicy.

Nieraz zastanawiałem się jak będą wyglądały te dni, które przecież nadejść kiedyś musiały, ale nigdy nie przypuszczałem, że mną samym aż tak to wstrząśnie. Jescze jeden dowód na to, że gonimy poznawać innych, a siebie samych dobrze nie znamy.

Gdynia, 04.04.2005

Komentarze