RÓŻA

„Mazury – cud natury”. Boże, jak okropnie to brzmi teraz! I chociaż natura nie ma tu nic do rzeczy, to po wyjściu z kina nieprzyzwoitą wydaje się wakcyjna beztroska nad tamtejszymi jeziorami.


Minął już cały dzień od obejrzenia tego filmu, a ja wciąż nie wiem co napisać. Rózne myśli kłębią mi się w głowie, lecz każde napisane zdanie wydaje się banalne. Ten film wstrząsnął mną znacznie bardziej niż niedawno oglądany  „W ciemności”, chociaż oczywiście to tamten może powalczyć o Oskara, bo kto w Ameryce w ogóle zrozumiałby „Różę”? W Ameryce? A kto w Polsce wie o powikłanych losach Mazurów? Oczywiście członkowie ich rodzin, pasjonaci historii, lecz ile to w sumie osób? Publicznie się o tym nie mówiło. Było wszak wyzwolenie, powrót do macierzy, więc przeciętnemu śmiertelnikowi wydawało się, iż dopiero wtedy zapanowało powszechne szczęście, a poddani germanizacji Mazurzy odetchnęli z ulgą.

Róża, główna bohaterka filmu jest właśnie Mazurką, autochtonką mówiącą zarówno po polsku jak i po niemiecku, Bo Mazurzy nie uważali się ani za Niemców, ani za Polaków. Dla wkraczających Rosjan jednak wszyscy mieszkający w granicach III Rzeszy i na dodatek uzywający niemieckiej mowy to byli Niemcy. I tak ich traktowano, a że były to głównie kobiety i dzieci,  masowe gwałty były na porządku dziennym.


Polskie wojsko i administracja obejmujące „wyzwolone” tereny również z góry wiedziały co to za jedni. Wszyscy byli dla nich Niemcami, a nawet jeśli ktoś zadeklarowął polską narodowość to i tak traktowano go jak Polaka „z przymrużeniem oka”, jak w owej reklamie o piwie bezalkoholowym. Róża miała to nieszczęście, że wkraczający żołnierze Armii Czerwonej w jej gospodarswie zainstalowali swój sztab. Spotkało ją to co wszystkie kobiety w tamtym miejscu i czasie, ale dodatkowo współziomkowie potraktowali ją jako zdrajczynię, szmatę oddającą się Ruskim. Mając za przed sobą oficjalnie wszystkie strony konfliktu, wyjęta spod prawa i pozbawiona jakiegokolwiiek wsparcia została wystawiona jeszcze na żer rozmaitej maści szabrowników i bandytów, od których roiło się w okolicach.

W takich okolicznościach spotyka Tadeusza, byłego żołnierza AK, który chociaż nie chce już walczyć, lecz po prostu żyć spokojnie, nie ujawnia się nie wierząc w szlachetne intencje nowej władzy. Tadeusz był świadkiem w barbarzyński sposób zadanej przez Niemców śmierci swojej żonie. Przynosi jednak Róży pamiątki po jej mężu, zdjęcie i obrączkę. Zdjęcie przedstawia żołnierza Wehrmachtu. Tadeusz był także i przy jego śmierci.

Dwoje ludzi, jak wielu innych ciężko doświadczonych przez wojenny los, wypalonych od środka, powoli w codziennej pracy odnajduje ponownie radość życia. Radość to może za mocno powiedziane. Oni są jak pobite wcześniej psy, które z wielkim trudem uczą się ponownego zaufania człowiekowi. „Oswojeni” dają się ponieść uczuciu. Nie jakiejś szalonej miłości, godnej cukierkowej telenoweli, lecz zwykłemu ciepłu, którym obdarzają się nawzajem ku zaskoczeniu widza rozpartego w kinowym fotelu, bo po takich przeżyciach wrak człowieka wydaje się już niezdolny do wyrażania jakichkolwiek emocji.


W ich gospodarstwie jednak każdy dzień to walka o przetrwanie. Jak nie szabrownicy, to pijani i nieobliczalni Rosjanie. Jak nie oni, to polski Urząd Bezpieczeństwa, a wszystko przy milczącej wrogości innych Mazurów.

Nie będę ciągnąć dalej tego wątku, ponieważ w żaden sposób nie oddam atmosfery filmu Wojciecha Smarzowskiego. To naprawdę trzeba zobaczyć. I trzeba mieć odporność by oglądać. Ba! Oglądać! A co z tymi, którzy to naprawdę przeżyli? Czy to w ogóle mogło wydarzyć się naprawdę? Tak niedawno, za życia naszych rodziców i dziadków?

– To wyglądało dokładnie tak, jak opowiadała moja babcia – szepnął Mój Anioł gdy w milczeniu i panującej wokół ciszy opuszczaliśmy kino – jakby zwizualizowała się jej opowieść. W domu niewiele wspominało się o tym, lecz właśnie o takich rzeczach…

W moim domu wspominano tylko opusczone gospodarstwa, które rodzina mojej mamy widziała wracając pieszo z Królewca do swojej rodzinnej wsi pod Ostrołęką.

– W oknach wisiały firanki, na kuchni stały garnki, na półkach talerze. Jacyś wojskowi zachęcali ludzi by zajmowali te domy i tu się osiedlali. Można było wejść i od razu normalnie mieszkać, ale tato [czyli mój dziadek –przyp. mój] chiał wracać na swoje.

Nie wiem co kierowało moim dziadkiem, że nie został, lecz wracał do swojej wsi wiedząc, że ich chałupa się spaliła. Przez jakiś czas, dopóki nie postawili nowego domu, płacili sąsiadom za możliwość mieszkania w wybudowanej przez nich ziemiance. Może to, co kierowało dziadkiem Mojego Anioła, który po przybyciu do Gdańska powiedział, że „cudzego sobie nie przywłaszczy” i nie przejął jednego z pozostawionych przez niemieckich Gdańszczan miesszkań.

Jest w filmie scena, kiedy niemiecki pastor tłumaczy zagubionym w nowej rzeczywistości ludziom, że ich pradziadowie pochodzili także z Polski, a ponieważ teraz jest tu Polska, oni powinni zadeklarować się jako Polacy, bo jeśli zostaną deportowani, to jaka będzie ta ziemia? Bezimienna. Ilu rdzennych Mazurów zostało deportowanych? I czy dziś są to jeszcze etniczne Mazury, czy już tylko kraina geograficzna o tej nazwie, zasiedlona przed kilkudziesięciu laty przez napływową ludność?

Przypominają mi się pierwsze lekcje w podstawówce, kiedy ogladałem obrazki ze strojami ludowymi z Podhala, Kaszub, Kurpii, Śląska i ciągle nurtowało mnie dlaczego nie ma nic z mojego rodzinnego Zachodniego Pomorza. Dlaczego nie ma strojów, ludowych piosenek, potraw? Nie było nic. Bezimienna ziemia.

– Szkoda tego filmu. Mógłby powalczyć o Oskara – powiedział Mój Anioł kiedy zjeżdżaliśmy ruchomymi schodami na parking.

– Dla Amerykanów to abstrakcja…

– Popatrz jaka róznica. Lata czterdzieste w Ameryce. Kończy się wojna. Ci, którzy przeżyli wracają do domów gdzie toczy się normalne życie, ludzie wychodzą codziennie do pracy, w weekendy do restauracji, albo do kina, w radiu słuchają muzyki, tańczą. W tym samym czasie tutaj również ulga, że wojna się skończyła, lecz to jedyne podobieństwo…

Drogi Czytelniku. Jeżeli chodzisz do kina, „Róży” po prostu nie możesz odpuścić. Tylko nie planuj po seansie wyjścia na lody, albo na tańce. Nie będziesz mieć odpowiedniego nastroju.

Gdańsk; 05.02.2012; 23:30 LT

Komentarze