RIKSZĄ PO INTRAMUROS

Loty powrotne miałem zaaranżowane na sobotę po południu, więc rano mogłem jeszcze wybrać się na spacer po mieście. Manila nie ma jakiejś przesadnie wielkiej ilości atrakcji do zwiedzania, a przynajmniej nie są one w szczególny sposób wyeksponowane. Miałem  za mało czasu, by wybrać się gdzieś na prowincję, zobaczyć wulkan, czy tarasy pól ryżowych. To zaś, co czytałem na temat miejsc do zwiedzania w samej stolicy, na kolana nie powalało. Na pierwszym miejscu wszystkie wydawnictwa wymieniają Fort Santiago – pozostałość po czasach hiszpańskiej kolonizacji, lecz ja akurat jakoś nie czułem, by właśnie to była rzecz, którą koniecznie muszę tutaj zobaczyć. Następną na liście była katedra, więc wybrałem się tam. Na niewielkiej fotografii, jaką dysponowałem, kościół ten nie wydawał się cudem architektury. Na jego niekorzyść działa tez data budowy: rok 1951. Ani to zabytek, ani ładny. Dopiero gdy przyjechałem na miejsce, dowiedziałem się czegoś więcej. 

Manila 27

I muszę przyznać, że bardziej od samego budynku poruszył mnie niezwykły pojedynek człowieka z siłami natury. Tak jakby Bóg w jakiś szczególny sposób wystawiał na próbę wiarę i gotowość do ofar miejscowej ludności. Katedra, która postawiono tu sześćdziesiąt lat temu jest bowiem… ósmą świątynią, którą ludzie wznoszą w tym miejscu. Pożary, tajfuny, a zwłaszcza trzęsienia ziemi nie oszczędzały poprzednich.. Od szesnastego wieku wznoszą ludzie w tym miejscu kościół i za każdym razem obraca się w ruiny. Bywało, że po kilku lub kilkunastu latach budowy nowa świątynia służyła zaledwie pięć lat, gdy potężne wstrząsy ponownie zamieniły ją w rumowisko. Jak na ironię, jeśli przyroda obchodziła się z kościołem oszczędnie, zniszczeń dokonywał sam człowiek. Siódma świątynia legła bowiem w gruzach podczas krwawej bitwy o Manilę w 1945 roku gdy wojska sprzymierzonych wypierały japońskich okupantów. Walki te, które pochłonęły ponad sto tysięcy ofiar wśród cywilów, upamietnia zresztą stosowny pomnik.

Manila 28

Manila 29

Inny pomnik przedstawia amerykańskiego generała Mac Arthura rozmawiającego na ławeczce w miejscu, gdzie w pierwszej fazie wojny mieściła się główna kwatera sił amerykańskich pod jego dowództwem. Zdobywające na początku wszystko (podobnie jak Hitler w Europie)  wojska japońskie przegnały stamtąd Amerykanów posuwając się dalej na południe, by zatrzymać się dopiero gdzieś na Nowej Gwinei, niemal u wrót Australii.

Manila 32

Wracając jednak do katedry – tak jak wspomniałem sam budynek urodą człowieka nie powala. Wnętrza również surowe. 

Manila 26

Całej światyni nie mogłem zobaczyć, ponieważ jej część bliżej ołtarza była zamknięta dla turystów z powodu odbywającego się właśnie slubu. W bocznej kaplicy natknąłem się za to na wierną kopię „Piety” Michała Anioła.

Manila 25

Stare miasto, zwane Intramuros zamierzałem obejść pieszo, ale oczywiście zaraz po wyjściu z katedry zoastałem otoczony sprzedawcami pamiątek, rozmaitych gadżetów oraz rikszarzy oferujących swoje usługi. Jakoś opędziłem się od nich, lecz jeden uparcie szedł za mną i pokazując swoją rowerową rikszę, przekonywał, że to tylko sto pesos za pół godziny jazdy. Sto pesos to w przeliczeniu na nasze jakieś siedem złotych. Kwota niewygórowana, więc  postanowiłem dać chłopakowi zarobić, tym bardziej, że upał stawał się coraz bardziej dokuczliwy i pewnie to, co zaoszczędziłbym na rikszy, wkrótce wydałbym na napoje.

Manila 31

Pojechaliśmy więc dookoła Intramuros.

Niezwykła to mieszanka. Z  urokliwymi domami, niemalże pałacami z czasów kolonialnych, przypominającymi momentami luksusowe, drewniane rezydencje w amerykańskim Charleston lub Savannah, sąsiadują współcześnie pobudowane slumsy z dykty, blachy falistej i czego tylko się da. Mój przewodnik zazwyczaj starał się odwrócić moją uwagę od tych zabudowań wskazując palcem na jakiś interesujący obiekt położony parę metrów dalej.

W kościele p.w. Św. Agustyna (ponoć najstarszym na Filipinach) tez akurat odbywał się ślub więc swobodnie oglądać się nie dało. Ponoć grudzień to sezon na śluby nie tylko dlatego, że zbliżają się święta, ale również z prozaicznego powodu – zazwyczaj w tym okresie ludziom wpada dodatkowa gotówka. Zanotowałem więc tylko, że ten kościół wyglądał znacznie ciekwiej niż katedra. I od zewnatrz, i od wewnatrz.

Manila 30

Doskonale zachowały się mury miasta z fortyfikacjami i bramiami prowadzącymi na zewnątrz. 

MAnila 38

Ich fragmentem jest wspomniany wcześniej Fort Santiago, którego zwiedzanie sobie odpuściłem. Na mury wchodziłem od czasu do czasu, by popatrzeć na zewnątrz, ostrzegany jednakże przez tablice, że lubią tam fruwać piłki golfowe. Na okalających stare miasto błoniach, u samego podnóża murów utworzone bowiem pole do tej gry.

Manila 33

Uchylać się przed golfowymi pociskami na murach obronnych – czyż to nie jest wyjątkowa, niepowtarzalna atrakcja turystyczna?

W pewnym momencie rikszarz zaanonsował mi pokazanie kanionów. Bardzo zaintrygowały mnie kaniony w środku miasta, tym bardziej, że i taksówkarz, który wiózł mnie do katedry sugerował dodatkowy kurs, by mi je pokazać.

– Fourteen canyons! – powiedział z dumą przewodnik.

Aż czternaście? Gdzie one by się miały pomieścić? Coś mi zaczynało nie pasować. Ale po chwili wszystko było jasne. Cannons! Nie canyons! Armaty, a nie kaniony! Mógłbym jednak przysiąc, że mówili o kanionach.

Manila 34

Trochę rozczarowany wsiadłem z powrotem do rikszy, następny przystanek zarządzając przy pomniku pokazującym związki Filipin z Meksykiem.

Manila 36

Manila 37

Okazuje się, że przez dwa i pół stulecia istniała linia żeglugowa łącząca Filipiny z Meksykiem. Ponoć najdłuższa na świecie.

Zanotowałem ten fakt w pamięci, a ponieważ zaraz potem zamknęłiśmy kółko wokół Intramuros, poprosiłem chłopaka by podrzuciał mnie kawałeczek za bramę. Jeździliśmy około pięćdziesiąt minut, więc należało mu się około dwieście pesos. Pomyslałem, że dołożę mu jeszcze trochę w ramach napiwku.

– Cztery godziny – rzekł, gdy się zatrzymaliśmy – Osiemset pesos.

– Chyba cię pogięło palancie! – chciałem krzyknąć oszołomiony jego bezczelnoscią – ale uswiadomiłem sobie, że nie wiem jak jest po angielsku „palant” ani „pogięło”, bo chyba nie nie chodzi o „bent”.

Za karę schowałem więc napiwek i zostawiłem saem dwie stówy, tłumacząc mu literacką angielszczyzną, że nie jechaliśmy dłużej niż godzinę, a cztery godziny temu, to ja jeszcze obracałem się na drugi bok w hotelowym łóżku.

– Cztery godziny. Osiemset pesos – powtarzał jak automat i na dodatek coraz głośniej i agresywniej rikszarz. W lot pojąłem jego strategię: postanowił zrobić dużo szumu, że niby jeździł ze mną cztery godziny, a teraz ja nie chcę mu zapłacić. Jak miałbym udowodnić, że było inaczej? Zresztą zapewne większość ludzi zaskoczona atakiem płaci jeśli nie wszystko, to przynajmniej znaczną część tylko po to by uciszyć naciągacza i nie narażać się na same tylko podejrzenia o oszustwo.

Nie lubię jak ktoś na mnie krzyczy, więc zacząłem krzyczeć na niego wzbudzając niemałe zainteresowanie miejscowej ludności., wśród której dostrzegłem policjanta.

– Wołam policję! – krzyknąłem mu odwracając się w kierunku stróża porządku. Policjant ruszył w moją stronę.

– Daj pięćset i będzie ok! – krzyknął chłopak.

– Powiedziałem dwieście! – odkrzyknąłem, lecz kiedy odwróciłem się z powrotem, rikszarz właśnie odjeżdżał. Podałem mu dwie setki w locie i już go nie było. Najwyraźniej wolał nie zadzierać z policjantem. Ukłoniłem się z podziękowaniem policjantowi i ja, po czym oddaliłem się w kierunku parku.

W parku miał znajdować się pomnik Lapu Lapu, który chaciałem obejrzeć. I rzeczywiście, dość szybko go odnalazłem.

Manila 35

Był to ten wojownik, lokalny wódz, który nie pozwolił sobie siłą narzucić chrzescijaństwa przez załogę Ferdynanda Magellana podczas pierwszejw  historii podróży dookoła świata. Magellan przekonany o swojej przewadze w uzbrojeniu dał się wciągnąć 27 kwietnia 1521 roku w walkę na wodach płytkiej laguny. Czterdziestu dziewięciu ludzi uzbrojonych w broń palną stanęło pod dowództwem słynnego podróżnika naprzeciwko półtora tysiąca wojowników uzbrojonych w dzidy i łuki. Na początek, dla zademonstrowania swej siły Hiszpanie podpalili ich wioskę. Rozjuszeni tym faktem tubylcy ruszyli do zmasowanego ataku celując zatrutymi strzałami w nieosłonięte nogi brodzących w wodzie (na łodzie było zbyt płytko) przybyszów. Tylko garstka uszła z życiem, a Lapu Lapu po wiekach doczekał się miana bohatera narodowego Filipin. Co bynajmniej nie oznacza, że Magellana tam nikt nie szanuje. Wprost przeciwnie – jego nazwisko pojawia się tam bardzo często w rozmaitych nazwach.

Obejrzawszy monument, mogłem wracać do hotelu. Miałem szansę po spakowaniu się, wyskoczyć jeszcze na ostatnią kąpiel w basenie, co też uczyniłem. Zdrzemnąłem się nawet lekko na leżaku pod palmą, ale był to odpoczynek kontrolowany, z zegarkiem w ręce. Niedługo potem wsiadałem już do samochodu mającego zawieźć mnie na lotnisko.

Monachium, 12.12.2010; 09:20 LT

Komentarze