REGLAMENTOWANE GODZINY W POLSCE

                 

Pobyt w Polsce to było wariactwo. Chciałem spotkać się ze wszystkimi, a czasu było tak niewiele. Moja Ex była w tym czasie z Tomkiem w Szczecinie, wiec zaoferowała się, że przywiezie mnie z berlińskiego lotniska. Spotkaliśmy się tam około wpół do dziewiątej rano. Przed jedenastą byliśmy w Szczecinie. Przejeżdżając koło cmentarza  zatrzymalismy się, bo chciałem pójść na grób mamy, a potem terminy już goniły. Tato po południu był umówiony na imieniny więc z cmentarza pojechałem prosto do niego, żeby chociaż trochę posiedzieć razem i pogadać. Ex pojechała w tym czasie odespać ranną podróż.  Po południu mieliśmy iść na kręgle, ale większość torów była w remoncie więc się nie załapaliśmy. Pojechalismy więc kupić bilety na wieczorny pociąg do Gdyni, po czym wreszcie dojechałem na krótko do domu. W domu właściwie zapakowałem tylko otrzymaną korespondencję, wykąpałem się po długiej podróży, zjedliśmy zamówioną na dowóz pizzę i wkrótce mogliśmy się zbierać. Ja z Tomkiem, bo Ex miała wrócić do siebie następnego dnia rano.

W pociągu zasnąłem niemal natychmiast. Dały znać o sobie niedospane poprzednie noce w stoczni plus podróż samolotem. Obudziłem się dopiero kiedy przed Wejherowem konduktor zastukał do drzwi. Dotarliśmy na miejsce po czwartej nad ranem. Zdążyłem się jeszcze zdrzemnąć w domu dwie godzinki, po czym pojechałem do biura.

W przerwie na lunch długo wyczekiwane spotkanie z moim Aniołem. Miałem już wtedy zarezerwowany bilet na samolot do Chin na dzień następny, więc te chwile na sopockiej plaży to było coś nierealnego, jak sen prawie. Starsznie zazdrościłem ludziom wylegującym się beztrosko na piasku, kiedy my musieliśmy po kilkudziesięciu minutach wracać do pracy. Umówilismy się na wieczór.

Wieczorem zrobiliśmy zakupy w Alfie na Zaspie. Zeszliśmy na dolny parking i…. nie zobaczylismy auta. Krokiem coraz szybszym obeszliśmy każdy zakątek, ale bezskutecznie.

– Górny! Zostawiliśmy piętro wyżej! – krzyknęła nagle moja anielska dziewczyna o lipcowych włosach.

Prawie biegiem ruszyliśmy na wyższy parking, a serce waliło mi jak oszalałe.

– Jest!

Był. Poczułem się jakbym znalazł coś cennego bo przed kilkoma minutami juz spisałem auto na straty.

A potem pojechaliśmy na Skwer Kosciuszki na kolację, po drodze zbierając Tomka, który w międzyczasie zdążył wyjśc z kina. To był ważny wieczór, bo było to pierwsze spotkanie Anioła z Tomkiem.

Kiedy nazajutrz rano jechaliśmy do pracy, było to juz prawie pożegnanie. W południe miałem uprzatnąc swoje biurko, wrócic do domu po walizki i pojechać na lotnisko. Kiedy je uprzątałem, sięgnąłem do kieszeni torby z laptopem po paszport i zmartwiałem. Paszport był, lecz nie mój tylko Tomka. A to znaczyło, że mój prawdopodonie znajdował się na drugim końcu Polski, w domu Ex. Pełen nadziei, ze jednak nie, zadzwoniłem do niej. Sprawdziła w torebce.

– No tak. Mam twój. No i zaufaj tu chłopom! – tu nastąpiła cała litania dowodów na temat ułomności męskich umysłów, ze sczególnym uwzględnieniem mojego. Pokornie wysłuchałem, bo też całkowicie poczuwałem się do winy. Na przejściu granicznym w Kołbaskowie, kiedy wracaliśmy z berlińskiego lotniska, Ex wręczyła mi dokumenty swoje i Tomka. Po kontroli odłożyłem je, a swój paszport wsadziłem do kieszeni. Nie wiem jak to sie stało, że nie sprawdziłem, czy to na pewno mój. A nie był.

Przez kilkadziesiąt minut próbowalismy rozmaitych opcji podróży, żebym jakoś zdołał przejąć paszport niemal w locie. Najbliższa powodzenia wydawała się akcja, że Eks doleci do Warszawy, a ja polecę do Monachium nie bezpośrednio z Gdańska lecz przez Warszawę. Mielibyśmy godzine na przekazanie dokumentów. Niestety, trzydziestu minut zabrakło by zdążyła dojechać na wrocławskie lotnisko. Musiałem przełożyć lot na dzień następny.

Niezbyt to było dobre dla statku, ale niespodziewany podarunek od losu dla mnie. Jeszcze jeden dzień z Aniołem, z Tomkiem, a na dodatek zamiast wysyłać paszport pocztą kurierską, w kuriera postanowiła zabawić się Paulina. Poświęciła noc w pociągu w jedną stronę i następną noc na droge powrotną, byśmy mogli się spotkać. Spotkaliśmy się następnego dnia rano na gdyńskim dworcu. Spędzilismy ze sobą godzinę. Potem ja pojechałem do biura, a kiedy wróciłem moglismy byc ze sobą jeszcze niecałe dwie godziny. Wszystko z ciągłą kontrolą zegarka. Tęsknie już do chwili, kiedy wreszcie będziemy mogli spokojnie posiedzieć i bez pośpiechu porozmawiać albo pójść na spacer.  Póki co, w locie łapaliśmy wspólne chwile, pożegnaliśmy się a ja dotarłem na lotnisko na pięćdziesiąt minut przed odlotem.

P.S.

Mjones, Twoja płyta, nagroda za konkurs czeka w Gdyni.

 

Wyślę ją kiedy wrócę. Tym razem nie byłem w stanie wygospodarować czasu na wizyte na poczcie.

Wyspa Liuheng, 05.07.2007; 23:50 LT

Komentarze