REDA

    

Dopłynęliśmy do ujścia Orinoko. Na razie jednak kazano nam rzucić kotwicę. Dalej popłyniemy jutro po południu.

Stoimy na Boca Grande. Jeżeli patrzec na odległość od lądu, to jest to praktycznie otwarty ocean. Ze statku nie widać żadnego lądu. Tutaj jednak zaczynają się płycizny, pzez które prowadzi obojowany, zmieniający często swój przebieg kanał.

Łykamy tabletki przeciwko malarii. Profilaktycznie, bo nie wiadomo co za paskudztwo może nas użreć, kiedy będziemy płynąć przez dżunglę.

Na statku trwają rozmaite prace.

Blasterów, którzy za pomoca strumienia wody pod ogromnym ciśnieniem odbijali rdzę z metalowych konstrukcji, zastąpili malarze. To wszystko to są oczywiście ci sami ludzie, którzy jedynie zmienili narzędzia. Jutro przesiądą sie na suwnice i beda prowadzić przeładunek.

Dzieki blasterom w tej podróży zrębnice ładowni po jednej burcie zostały całkowicie odświezone. Znów nie ma śladu rdzy, a wszystko nabrało świeżych barw. Spawacze zaś naprawiają rozmaite drobne elementy, które pod wpływem słonej wody korodują wyjatkowo szybko.

Po rzuceniu kotwicy odwiedzili nas przedstawiciele immigration oraz celników wraz z agentem. Ponieważ to kawał drogi, przylecieli helikopterem.

 

Aby helikopter mógł wyladować, musi mieć wyznaczone na jednej z ładowni lądowisko. Oczywiście było takie (oznaczone wielką literą H w kole) namalowane od dawna. Musiał też byc w pogotowiu strażak – ubrany w specjalny kombinezon jeden z marynarzy, czekający ze sprzętem w pogotowiu na wszelki wypadek.Swoim srebrnym ubraniam niczym Marsjanin wyróżniał się wśród pozostałych, ubranych w pomarańczowe kombinezony robocze.

Dzięki spokojnemu początkowi weekendu, po kolacji obejrzałem sobie film i poczytałem trochę. Trzeba korzystać, bo potem już zaczną się inspekcje, a po inspekcjach podróż na kolejny statek.

Boca Grande, 22.02.2008; 22:35 LT

Komentarze