RADOŚĆ I GORYCZ

                              

Wiadomo już prawie wszystko. Tylko najważniejsze wciąż pozostaje tajemnicą. Albo Francja albo Włochy. Obydwa półfinały oglądałem w tym samym pubie „Parasolka” w Sopocie. Kiedy wzrok odrywał się od ekranu w strone urodziwych kelnerek, oprócz urody  tych dziewczyn podziwiałem ich kondycję. Biegały jak gazele zdecydowanie przewyższając pod tym względem naszą reprezentację piłkarską.

Nauczony doświadczeniem z innych pubów gdzie o miejsce przed rozpoczęciem meczu było niezwykle trudno tym razem brałem gazetę i… pracę do pubu. Zajmowałem wybrany stolik, a potem włączałęm laptopa i kontynuowałem to, co zwykle robiłem w biurze. Z laptopem można pracować wszędzie J

Bardziej interesował mnie drugo półfinał, t.zn. pojedynek Francji z Portugalią, lecz znacznie więcej emocji dostarczył ten pierwszy. Nie mam nic przeciwko Niemcom, ale nie mogłem ustrzec się poczucia złośliwej satysfakcji nie tyle z powodu ich porażki, co utraty bramki w ostatnich sekundach dogrywki. Niemcy przecież zawsze słynęli z tego, ze w podobny sposób rozstrzygali mecze na swoją korzyść. To oni zawsze napierali do ostatnich sekund i w końcu udawało im się wcisnąć zmęczonym przeciwnikom tę decydującą bramkę. Była więc jakaś odmiana w tym, że to Ballack płakał, a nie Włosi (chociaż chyba „kosiarz” Gatuso też płakał jak bóbr , ale ze szczęscia). Jakaś sprawiedliwość dziejowa w tym jest, że właśnie przed swoją publicznością zaznali takiej goryczy piłkarze Klinsmana. A przecież trzeba im oddać, ze walczyli wspaniale i w każdym meczu turnieju pokazali się z jak najlepszej strony, prezentując jeden z najbardziej widowiskowych stylów gry.

Niestety, widowiskowość jest w odwrocie. Im dalej w turnieju tym mniej bramek pada. Drużyny przede wszystkim sie bronią, tak zwanych stuprocentowych sytuacji jak na lekarstwo, a w normalnym czasie gry dominują wyniki 0:0 i 1:0. Myślę, że futbol czeka rzeczywiście poważna dyskusja nad reformą przepisów, bo inaczej bramki będą strzelane przede wszystkim z rzutów karnych.

Rzutem karnym wygrała dziś swój mecz także Francja. Wygrała jednak zasłużenie, kontrolując grę. Dziwiło mnie, że Portugalia mimo presji i wymykającej się szansy, odważniej zaatakowała dopiero w doliczonym czasie gry. Chociaż…. nie atakowała też Hiszpania i Brazylia. Troche to dziwne. Może nie problem w tym, ze nie atakowali lecz, że Francuzi skutecznie im takie próby uniemożliwiali? Finał z udziałem Trójkolorowych to chyba największa niespodzianka tych mistrzostw. Eliminacje przeszli byle jak, mecze grupowe turnieju również. Szczerze liczyłem na to, że Togo spręży się w ostatnim meczu i z ich grupy awansuje Szwajcaria oraz Korea. Francuzi awansowali jednak z drugiego miejsca i od tej pory ropoczął się ich popis. Życzę im zdobycia mistrzowskiego tytułu, który byłby niesamowitym ukoronowaniem kariery Zinedina Zidane. A jakąż satysfakcję miałby ich trener, na którym wieszała psy niemal cała Francja. Mógłby zagrać na nosie wszystkim malkontentom, którzy gotowi teraz czołem mu bić. Biedny Janas. Początek miał taki sam jak Domenech. Przecież i Francuzów rodzima publiczność wygwizdała w pożegnalnym przed mistrzostwami meczu. Tyle tylko, że ich drogi rozbiegły się diametralnie. Ale może paradoksalnie przykład Domenecha pozwoli naszemu trenerowi (byłemu?) uwierzyć, że i dla niego moga jeszcze przyjść dni chwały? W końcu taki jest sens życia. W każdym z nas tkwi i Janas i Domenech. Często przegrywamy, lecz  czasem wiara w słuszność podjetych decyzji nagle prowadzi nas do wymarzonego celu. Mamy swoje przysłowiowe pięć minut, które nierzadko przytrafia się w najmniej spodziewanym momencie. Warto więc wierzyć bo czymże byłoby życie bez wiary, że marzenia się spełnią? Tylko powolnym czekaniem na smierć.

Co z nadzieją, że i dla mnie przyjdzie kiedyś czas Domenecha, w opustoszałym już krótko przed północą pubie piszę.

Sopot, 05.07.2006; 23:40 LT

Komentarze