Rachuj, rachuj…

„Rachuj, rachuj…” i nie dokończę tego marynarskiego przysłowia, które wiadomo z czym się rymuje. Już wszystko sobie wyliczyłem, że wszystko pójdzie szybko, a tymczasem kicha. Statku nie ma, bo dorwał ich sztorm i dopłyną dopiero w niedzielę. To nawet mnie za bardzo nie zmartwiło bo i wyspać się będę mógł i coś może z Nowego Jorku zobaczę. Potem jednak było już tylko gorzej. Okazało się, że w następnym porcie nie ma wolnej kei więc statek najpierw popłynie na północ, pod Nową Szkocję, co z kolei nie pasuje zamówionym inspektorom i chcą poczekać, aż statek znów wróci w rejon Nowego Jorku. Mam więc dwa wyjścia: albo przycisnę ich i zrobimy wszystko do poniedzialkowego popołudnia, albo przepadną mi święta. Bo zanim dojadą pod Nową Szkocję, załadują i wrócą, to będzie w najlepszym wypadku piątek albo sobota. Wtedy ciąg dalszy inspekcji i może załapię się na powrót w niedzielę albo w poniedziałek. Jak ma być tak, to już w ogóle do niczego się nie ma co spieszyć.

Lot przebiegł spokojnie, chociaz jak zwykle w tłoku. Samoloty latające przez Atlantyk są zapełnione niemal całkowicie więc w tym przypadku akurat linie lotnicze nie powinny narzekać, że nie zarabiają.

Tradycyjnie odstać swoje trzeba było w kolejce do odprawy. To co się dzieje na amerykańskich lotniskach, to jakis horror. Urzędnicy z każdym muszą zamienić kilka słów, zapytać w jakim celu przyjechał, gdzie się zatrzymuje, czy ma jakieś potwierdzenie i.t.d. Potem skanuje się odciski palców, robi zdjęcie i urzędnik albo daje pozowolenie na przeroczenie granicy, albo odsyła jeszcze do kogos innego. Odprawa pojedyńczego pasażera musi więc zająć kilka minut. Przed nami przyleciały samoloty z Turcji i Korei. Kolejka była przeogromna, i my ustawiliśmy sie na końcu. Tak na oko, czekało z 250 osób. Gdyby jeszcze chociaż czynne były wszystkie okienka, ale gdzie tam. Chociaż trzeba oddać sprawiedliwość, że w innych miastach bywało gorzej – tam czynne były po trzy – cztery.

Mój wygląd chyba, jakby powiedziała Młoda Lekarka, „nie obudzał zaufania”, bo znów zostałem zakwalifikowany do dodatkowej kontroli. Znów, bo wcześniej, w takiej n.p. Charlotte nie udało mi się przejść spokojnie przez bramki ani razu. Tyle dobrego, że tym razem poszło to sprawnie, bez dodatowego czekania. Pan zapytał jaki duży jest ten statek i dodał, że zawsze marzył aby być kapitanem na morzu, a wylądował w tej klitce na lotnisku.

W hotelu dokonałem dziewiczego połączenia bezprzewodowego z internetem. Powiodło się, więc jest szansa, że na lotniskach i w hotelach uniezależnię się od kafejek. I tym optymistycznym akcentem kończę, bo choc jest dopiero 21:15, to organizm jeszcze zaprogramowany jest na czas polski, a tam już 03:15 więc nic dziwnego, ze zasypiam przy biurku.

Nowy Jork, 18.03.2005

Komentarze