Po raz kolejny natura nas upokorzyła. Zdawałoby się, że wybuch wulkanu stanowi zagrożenie przede wszystkim dla ludzi mieszkających w jego sąsiedztwie, a tymczasem sparaliżował wiekszą częśc Europy. Niebezpieczeństwo uszkodzenia silników (realne, nie wydumane, o czym świadczą przypadki niemal cudem ocalałych samolotów, które w chmury wulkanicznego pyłu wlatywały w przeszłości) spodowało zamknięcie stref powietrznych praktycznie wszystkich krajów leżących na północ od Alp. Nad nie bowiem wiatr gnał wulkaniczne wyziewy.
Z dnia na dzień na lotniskach utknęły tysiące pasażerów, a ich liczba rosła z każdym dniem przedłużającego się zastoju. Swój przyjazd na pogrzeb prezydenta Kaczyńskiego odwołała większość delegacji państwowych. Tylko prezydent Saakaszwili wykazał się ogromną determinacją i przemieszczając się po całej południowej Europie od lotniska do lotniska w końcu zdołał wylecieć i dotrzeć do Krakowa. W Szanghaju dla odmiany utknęli uczestnicy wyscigów Formuły 1, nie mogąc wylecieć do Hiszpanii.
Wszyscy czekali na osłabienie aktywności wulkanu Eyjafjoell i otwarcie lotnisk. Nastąpiło to po blisko pięciu dniach, ale problemy na tym się nie skończyły. Kolejka oczekujących zrobiła się tak duża, że kompanie lotnicze zmuszone zostały do zaprzestania nowych rezerwacji miejsc, aby skupic się przede wszystkim na rozładowaniu korków i transporcie tych, którzy utknęli.
Lotniczy kryzys dopadł i nas. Członkowie załogi, którzy opuścili mój statek 15 kwietnia, dopiero dziś odlecieli do Tokio. Stamtąd jutro polecą do Niemiec i Polski. Mogą mówić o cudzie bo jeszcze kilka godzin wcześniej najbliższy termin, jaki im oferowano brzmiał: 5 maja. Rozpocząłem swoje czekanie po zakończonym remoncie i ja. I byłbym pewnie czekał jeszcze długo gdyby nie detrminacja Mojego Anioła. Stawała na głowie by wydrzeć liniom parę miejsc i załatwiła dla nas wszystkich. W ten sposób jedni przez Japonię, a drudzy bezpośrednio z Chin wracamy do Europy. Dziś wieczorem Lufthansa zabierze mnie z Szanghaju do Monachium.
Wspomniałem o upokorzeniu, ponieważ po raz kolejny ludzka pycha sprawiła, że zupełnie zaprzestano myślenia o jakichkolwiek wariantach alternatywnych. Okazuje się, że niemal zupełnie uzależniliśmy się od transportu lotniczego. Jej naturalnym uzupełnieniem powinny być koleje, zwłaszcza te szybkie, ale nie są. W całej Europie istnieje tylko namiastka prawdziwej sieci łaczącej pogranicze Francji, Niemiec, Anglii oraz Belgię. Oprócz tego jest parę lokalnych sieci krajowych, niczym wyspy na oceanie. Komunikacja autobusowa w cywilizowanej formie, jaką oferuje się chociażby w krajach Ameryki Południowej też jest słabo rozwinięta. Daleko jej do komfortu porównywalnego z lotniczym. W efekcie najbardziej zdeterminowani, a zasobni w gotówkę pokonywali trasy międzynarodowe… taksówkami.
Być może ta lekcja czegoś nas (Europejczyków) nauczy. Może pojawi się przyzwoita siatka szybkich połaczeń międzynarodowych? Może pojawią się komfortowe autobusy, w których kilkanaście godzin jazdy przestanie być gehenną?
Jeżeli odrobimy tę lekcję, warto odrobic i pozostałe. Strach pomysleć co się stanie gdy pewnego dnia padną wielkie serwery obsługujące sieci komputerowe, albo szlag trafi łączność satelitarną. Jak sobie wyobrazić dzisiejsze życie bez telefonów komórkowych (możliwe jeszcze piętnaście lat temu)? A brak elektryczności? Kilka miast już miał wątpliwe wyróżnienie przez to przechodzić, na szczęście w ograniczonym wymiarze czasowym. A gdyby przytrafiła się katastrofa na skalę krajową albo kontynentalną? Ujarzmiamy naturę, chełpimy się hasłami typu „siły przyrody w służbie człowieka”, ale tylko do czasu gdy przyrodzie nie zbierze się na drobne kichnięcie.
Szanghaj, 22.04.2010; 17:35 LT