PUERTO PRODECO

Postój w Puerto Prodeco trwał niecałe dwie doby. To miejesce to tak naprawdę reda portu Santa Marta. Na tej redzie odbywa się załadunek węgla z barek. Na ląd można więc popatrzyć jedynie z pewnej odległości. O jakimkolwiek zejściu ze statku nie ma mowy. Zabraniają tego i przepisy lokalne, i nasze, kompanijne. Jedną z głównych przyczyn jest fakt, że znajdujemy się w Kolumbii, jednym z wiodących krajów w przemycie narkotyków. Owo ograniczenie konatktów do minimum to prewencja, by ktoś komuś czegoś nie podrzucił, albo nie skusił pozornie łatwym zarobkiem. Pomysłowość narkotykowych mafii nie zna granic. Statek wracający do USA jest łakomym kąskiem. Jeżeli nie można niczego wnieść na pokład to… bywa że próbują szczęścia zatrudniając nurków, którzy przyczepiają paczki do kadłuba. Dlatego po zakończeniu załadunku, przed samym odpłynięciem podwodna część kadłuba jest sprawdzana bardzo dokładnie przez ekipę nurków zajmującą się zwalczaniem przemytu.

Kiedyś miałem okazję stanąć przy kei w Santa Marta. Byłem wtedy kapitanem statku i podróżowałem razem z Tomkiem i Pauliną, którzy dołączyli do mnie na okres wakacji. Mieliśmy tylko kilka godzin. Zacumowaliśmy wieczorem, a wyjście w morze było nad ranem. Mimo to wybralismy się na nocny spacer połączony z kąpielą w morzu przy księżycu, kolacją w jakiejś kafejce na bulwarze i z wykopywaniem okazów kaktusów na pustynnych wzgórzach. Tomek był bowiem wtedy pasjonatem tych roślin, których ponad setka zapełniała każde wolne miejsce jego pokoju oraz całego mieszkania. Prawdę mówiąc nie mogę odżałować, że zarzucił to hobby, bo jego kolekcja była naprawdę imponująca

Teraz wspominałem tamtą podróż, patrzyłem na okalające zatokę góry, wąskie, jasne pasemka plaż znaczone dodatkowo białymi punktami hotelowych budynków i zastanawiałem się, na której z nich wtedy się kąpaliśmy?

Po południu nad górami zbierało się coraz więcej chmur, które po piątej, gdy słońce chyliło się ku zachodowi przybierały groźne, szaro-pomarańczowe barwy, przytłaczając swą wielkością zieleń stoków. Zieleń, która szarzała w miarę jak słonecznego światła ubywało.

To moja ulubiona pora. Najbardziej ponoć kiczowata, ale ja nigdy nie mogę się oprzeć tej grze barw gdy słońce chowa się za widnokrąg.

W miarę jak niebo ciemnieje zapalają się kolejne światła na pokładach statków stojących na kotwicy nieopodal nas. Jarzący się archipelag stalowych wysp kołysanych wodami zatoki.

Kiedy wieczór zapadnie na dobre, wzrok przyciągnie cieniutka linia na granicy morza i gór. Niczym podświetlane, różnobarwne paciorki nanizane na nitkę. To plaże, bulwary i hotele.  Wszystko posrebrzane blaskiem księżyca, którego pełna tarcza raz po raz wyłania się spoza chmur.

Kładąc się spać budzik nastawiam na piątą trzydzieści. Dzięki temu mam czas zrobić jeszcze parę rzeczy, zanim rozpoczynający się po śniadaniu dzień roboczy nie pozostawi mi żadnej wolnej chwili.

W tropikach świta równie gwałtownie jak zmierzcha. Słońce wyskakuje nad widnokrąg jakby i jemu udzielił się codzienny pośpiech charakterystyczny dla naszych czasów. Przy odrobinie szczęścia i cierpliwości można uchwycić ten moment, kiedy złocista tarcza znajduje się tuż tuż poniżej szczytów gór ciagnących się wzdłuż zatoki. Plaże, woda i statki jeszcze w głębokim cieniu. Jego granica wyznaczona przez owe góry doskonale widoczna jest na niebie, które niechętnie pozbywa się swojej nocnej szaty.

Kilka minut później promienie przebijają się przez ową barierę i wszystko momentalnie robi się złocisto żółte. Wszystko czym prędzej budzi się ze snu. Zanim zjem śniadanie dzień rozkwitnie w pełni.

Morze Karaibskie, 03.12.2009; 18:30 LT

Komentarze