Wczoraj wrzuciłem na blog jedynie sam tekst, przez telefon komórkowy. Dziś pora zilustrować to zdjęciami.
Konsumując śniadanie w restauracji na dwudziestym piątym piętrze hotelu, obserwowaliśmy jak nasz statek sunie w dół rzeki Jangcy. Przepłynął pod mostem i zniknął za wzgórzami.
Wróciliśmy do pokojów by odpocząć przed odjazdem, a o 14:30 przyjechał po nas samochód. Podróż na lotnisko w Szanghaju zajęła nam zaledwie dwie godziny. Mieliśmy więc sporo czasu do odlotu.
Maglevem, czyli pociagiem unoszącym się na poduszce magnetycznej wystartowalismy z lotniska około siedemnastej. Troszeczkę się rozczarowaliśmy, ponieważ skład rozpędził się „tylko” do 300 km/h. To juz jednak nie jest to samo co ponad 430 km/h, o których pisałem jakieś trzy lata temu.
Na końcowej stacji, Longyong Road, przesiedlśmy się do metra i po przejechaniu pięciu przystanków wysiedliśmy w samym sercu najnowowczesniejszej dzielnicy Szanghaju, Pudong. Drapacze chmur rosną tam jak grzyby po deszczu. Zresztą o ile dobrze pamiętam, ktoś kiedyś policzył, że w samym Szanghaju jest więcej wieżowców niż w całych Stanach Zjednoczonych.
Zamierzalismy wjechać na wieżę Oriental Tower, lecz u jej podstawy kłębił się taki tłum (pomimo nietanich biletów – w przeliczneiu na nasze około 50 zł), że odpusciliśmy sobie. No cóż, niedzielne popołudnie, a my musielismy pamiętać przy tym o powrocie na czas na lotnisko.
Poszliśmy więc dookoła spacerkiem w kierunku słynnego już „Otwieracza butelek” i jego sąsiada.
W „Otwieraczu” zatrzymalismy się na kawę, a kiedy wyszliśmy, zapadł już mrok. Żałowałem, że zapakowałem statyw do walizki, bo przydałby się teraz. Korzystajac jednak z koszy na śmieci jako podpórek (co za zapachy!) strzeliłem kilka fotek w miarę stabilnych.
Niedaleko stamtąd znajdowały się schody do stacji metra, skąd wróciliśmy do Longyong Road i dalej maglevem na lotnisko.
Była 20:15 gdy zakończyliśmy wycieczkę. Kilkanascie minut później Lufthansa rozpoczęła odprawę, więc możemy powiedzieć, że czas wykorzystalismy idealnie.
P.S.
W moim albumie znalazłem jeszcze trochę zdjęć zrobionych na deptaku w Jiangyin. Nie zdążyłem tego opisać ponieważ końcówka stoczni jak zwykle nie pozostawiała czasu nawet na normalny sen. Te kilka poniższych fotografii było wykonanych podczas jednego z owych upalnych dni, kiedy temperatura osiągała czterdzieści stopni Celsjusza. Woda była wtedy jedynym pragnieniem
Nic dziwnego, ze fintanny były okupowane. Jiangyin to nie jedyne miasto, w którym spotkałem się z innym podejściem do wodotrysków. Niektóre specjalnie są pozbawione basenów, ustawione wprost na szlakach spacerowych, by ludzie mogli z nich korzystac swobodnie. I korzystają!
Nikt sie tu niczym nie przejmuje. Przeciez fontanny są dla ludzi, a nie odwrotnie.
Mam nadzieję, że te dzieci nie otrzymały bury od swoich rodziców po powrocie do domu J
Tam zaś, gdzie murek odgradzał przechodniów od basenu, brak bezpośredniej ochłody rekompensowała gra świateł.
Chińczycy lubują się we wszelkich iluminacjach i opanowali tę sztukę mistrzowsko.
Tyle w ogromnym skrócie, bo niedługo zaczyna się boarding na samolot do Gdańska.
Frankfurt, 23.08.2010; 09:40 LT