PRZYLOT DO BUENOS AIRES

Lot pomimo, że długi, minął wyjątkowo dobrze. Bylismy zmęczeni po krótkiej nocy w Monachium, więc część trasy po prostu przespaliśmy. A ponieważ poza samą końcówką cała podróż przebiegała w dzień, było co oglądać za oknem. Najpierw Europa i Morze Śródziemne, a potem sucha Afryka i jej malownicze plaże nad Atlantykiem.

Kiedy myślę o przytłaczającej biedzie tych krajów na Czarnym Lądzie i zarazem o białej plamie jako stanowią na turystycznej mapie świata (bo przecież te nieliczne wycieczki dla zapaleńców i co tu dużo mówić, zasobnych w gotówkę podróżników to zaledwie kropla w morzu możliwości), zastanawiam się nad nieudolnością i niemocą tamtych rządów. Zapewne lokalne konflikty, wojenki watażków nie sprzyjają masowej turystyce, ale gdyby nawet z pomocą międzynarodową zaprowadzić przynajmniej na niektórych obszarach spokój, wybudowac kilka hoteli, byłoby to jakieś światełko w tunelu, a każdy zastrzyk gotówki dla świecących pustką skarbców to odrobina więcej lekarstw, książek, żywności, dróg…

Tak rozmyślając, spostrzegłem w końcu w dole Dakar, który sam w sobie jest perełką jeśli chodzi o położenie na Zielonym Przylądku.

Trzeba mieć jednak dużo samozaparcia i żyłkę ryzykanta, by wybrać się tam na wakacje.

Potem zaczeła się wielka woda, a kiedy znaleźlismy się nad Brazylią, ostrzyłem sobie zęby na widoki Rio de Janeiro. Niestety, przelatywaliśmy w takiej odległości, że miasto było  rozpoznawalne jedynie dla wtajemniczonych.

Niejednokrotnie wpływałem na wody Zatoki Guanabara, nad którą rozłożyło się miasto, niejeden wieczór tam schodziłem, więc mogłem bez trudu zlokalizowac Głowę Cukru, a nawet z dość dokładnym przybliżeniem wskazać gdzie znajduje się Chrystus Zbawiciel na górze Corcovado, którego jednak z tego dystansu bez lornetki zobaczyć było nie sposób.

Powoli zapadał zmierzch. Znaleźlismy się nad Urugwajem i samolot rozpoczął obniżanie lotu przygotowując się do lądowania. Nigdy nie zapomnę tego morza świateł, które wkrótce wyłoniło się na południowym brzegu La Platy. Ogromna, bursztynowego koloru plama na ginącym już w mroku wybrzeżu wskazywała położenie stolicy Argentyny. Wkrótce bylismy juz w stanie rozpoznać poszczególne ulice.

Kiedy opusciliśmy jumbo jeta, którym przylecieliśmy, było już zupełnie ciemno.

A potem odprawa i po chwili siedzieliśmy w taksówce mającej zawieźć nas do hotelu. Jej zamówienie (przez rekomendowane, autoryzowane biuro na lotnisku, aby uniknąć oszustów) to zngażowanie co najmniej kilku osób. Ktoś wystawia rachunek i woła osobę, która wskaże nam samochód, następny człowiek prowadzi nas na postój, tam ktoś inny przywołuje taksówkę, ktoś do spółki z kierowcą pakuje bagaże. Napiwki oczywiście wskazane.

Kiedy jednak już się zapakowaliśmy i ruszylismy autostradą w kierunku miasta, z radia popłynęły takie dźwięki, że nie mogło być wątpliwości gdzie się znajdujemy. Tango. Utwory z pierwszej połowy dwudziestego wieku towarzyszyły nam do samego końca półgodzinnnej jazdy. Trwała ona nieco dłużej na prośbę Pauliny, która nie mogła patrzeć jak kierowca brawurowo lawiruje w potoku aut gnając jakieś sto dwadzieścia kilometrów na godzinę, a może więcej. Poproszony o odrobinę spokojniejsze kierowanie, ostentacyjnie zwolnił do osiemdziesięciu i tak dojechaliśmy do zjazdu z autostrady. A potem już wąskie uliczki, jak to zazwyczaj w Ameryce proste i prostopadle przecinające się. Kamienice wzdłuż nich czasy swietności wyraźnie miały już dawno za sobą. Auta także nie przypominały tych w bogatym Monachium.

Kiedy samochód zatrzymał sie przed hotelem, miny nam nieco zrzedły. To już tu? Liczyłem po cichu, że gdzieś bliżej centrum będzie nieco ładniej. Nasz hotel wydawał się być przyjemną enklawą na tej podejrzanej ulicy, gdzie oprócz zamknietych na głucho kamienic uwagę przyciągały przede wszystkim sterty worków ze śmieciami, leżących bezpośrednio na chodniku.

Był wieczór, chcieliśmy po rozpakowaniu się wyjść na jakis mały rekonensans po okolicy, lecz zastanawiałem się, czy to aby bezpieczne.

Kilka dni później z usmiechem wspominałem te pierwsze wrażenia. Śmieci zniknęły jeszcze tego samego wieczora. Przyglądalismy się podczas spaceru jak śmieciarka objeżdżała kolejne ulice, a załoga w iście sprinterskim tempie wrzucała w jej czeluść kolejne worki. Jeszcze podczas tego wieczornego spaceru odkryliśmy, że tuż za rogiem znajduje się budynek Kongresu, stacja metra, a kawałeczek dalej teatr, w który grano akurat „Piaf”. Postanowilismy nazajutrz kupić bilety na ten spektakl i już bez cienia niepokoju wrócilismy na miejsce naszego noclegu.

Gdynia, 26.08.2009; 07:25 LT

Komentarze