PRZY LAMPIE NAFTOWEJ

Piękny, letni wieczór. Przeniosłem się z pisaniem bloga na balkon. Z uchylonych drzwi do pokoju dobiegają sierdceszczipatielnoje rosyjskie pieśni ludowe, zapadający zmierzch rozświetla lampa naftowa i tylko chrabąszcze mącą ten sielski nastrój, bo niczym ćmy co jakis czas zderzają się z ekranem laptopa.

To mój dziewiczy wpis po wielokroć.

Po pierwsze – chyba po raz pierwszy na świeżym powietrzu.

Po drugie – po raz pierwszy na ustawionym na balkonie stoliku. Trafiłem taki niedrogi stolik i krzesła w jednym z supermarketów w Trójmieście i pomyślałem, że fajnie byłoby jadać śniadania na swieżym powietrzu w słoneczny poranek. Zapakowałem zakup do auta i przywiozłem do Szczecina.

Po trzecie – w Szczecinie trafiłem na lampę naftową. Pomyślałem, że jeszcze milej byłoby siedzieć z kimś wieczorem przy takiej lampie i prowadzić długie, wieczorne rozmowy. Lampa, najprawdopodobniej chińskiej produkcji jak niemal wszystko na świecie okazała się bublem. Nafta przeciekała przez nieszczelne denko pojemniczka. Kupiłem ową lampe w dość odległym punkcie miasta, ale uznałem, że porządek musi być i pojechałem wadliwy towar wymienić. Oj durny ja durny. Przeciez wiadomo, że ręcznie tego nie robią więc bliźniaczy towar będzie prawdopodobnie mieć tę sama wadę. Oczywiście miał. Ale mi już nie będzie sie chciało jechać po raz kolejny. Uszczelnię to sobie jakoś samemu, a póki co lampa stoi na talerzyku wyłożonym papierowym ręcznikiem, w który wsiąkają ubytki.

Aha, nie napisałem jeszcze, ze na stoliku stoi jeszcze kawa i ciasto, ale to akurat to nie żadne dziewictwo lecz recydywa.

W międzyczasie zrobiło się juz prawie zupełnie ciemno i chrabąszcze sobie odpusciły. Obseruje teraz wychodzące na żer pajaki. Cholera, odkurzaczem potraktowałem dzis rano wszystkie pajęczyny oraz ich zalążki między szczebelkami balkonowej barierki, a te małe bestie zaczynają swoją robote od nowa.

Mogę tak spokojnie sobie pisać bo to kolejny dzień przerwy od Mundialu. Piątek i sobota upłynęły pod znakiem ćwiercfinałów. Opóźniłem swój wyjazd z Sopot z powodu pojedynku Niemcy – Argentyna. Zaraz po pracy zająłem miejsce w jednym z pubów. Zjadłem tam kolację, lody, wypiłem dwie kawy i dwie wody mineralne, a wsyzstko dlatego, że przed podróżą nie mogłem sobie pozwolic na piwo (szkoda że nie mieli bezalkoholowego). Gdyby mistrzostwa odbywały się w Ameryce Południowej, byłbym za Niemcami, ale ponieważ Teutoni byli gospodarzami, moje sympatie skierowały się ku teoretycznie mającym mniej szans latynosom. Kiedy zacząłem klaskać po bramce zdobytej przez Ayalę, dopiero po chwili zorientowałem się, że jestem w przeważającej mniejszości. To za sprawą klienteli pubu, która w połowie składała się z Niemców, a sympatie Polaków były podzielone. Generalnie jednak w pubie było zgodnie i wesoło. Nawet kiedy dopuściłem do swojego stolika rozpaczliwie poszukujących wolneg miejsca tuż przed dogrywką jakichs nowych Niemców. Jak oni bledli to ja się cieszyłem, a gdy ja łapałem się za głowę oni wybuchali radością. Niestety jako ostatni zasmiali się chórem i zaczęli się sciskać Niemcy. Prawdę mówiąc, kiedy Argentyńczycy nie zdołali strzelic zwycięskiej bramki w dogrywce, spodziewałem się, że karne zakończą się ich porażką. Mecz Włochy – Ukraina postanowiłem śledzic w radiu już podczas jazdy do Szczecina i ewentualnie zatrzymac się gdzieś na wypadek dogrywki. Okazało się, ze decyzja była słuszna bo mecz do dramatycznych nie należał.

W sobotę nie zrobiła na mnie wrażenia porażka Anglików. Szanse ich oraz Portugalii oceniałem po równo. Odpadnięcie z turnieju Brazylii to był jednak lekki szok. To był niemal pewniak do tytułu. Przeceniony jak się okazało. Gwiazdy błyszczały, ale w klubach, kilka lub kilkanaście tygodni temu. Noie po raz pierwszy okazuje się, że najlepsi zawodzą na koniec długiego sezonu. Są prawdopodobnie wyeksploatowani do cna. Pamiętam zdobyty w pięknym stylu tytuł mistrza Europy zdobyty przez Duńczyków, którzy zostali włączeni do grona finalistów w ostatniej chwili na miejsce wykluczonej Jugosławii. Piłkarze pojechali z marszu, bez specjalnych przygotowań, ekstra treningów, zgrupowań, meczów towarzyskich i… rozbili faworytów w pięknym stylu. Brzaylia była słaba na obecnych mistrzostwach od początku, lecz wszyscy mysleli iz to tylko „oszczędzanie się” przed ważniejszymi pojedynkami. Tymczasem wczoraj oddali mniej celnych strzałów na bramkę Francji niż Polska w fatalnym meczu z Ekwadorem. Myślę też, że zgubiła ich pewność siebie. Byli kreowani na mistrzów juz na długo przed rozpoczęciem turnieju i chyba sami uwierzyli, że nie ma na nich mocnych. Ciekawy jestem jak dalej potocza sie teraz losy druzyny francuskiej. Po chudych latach, wymeczonym awansie do mistrzostw i mizernym początku turnieju, po lawinie krytyki pod adresem trenera i piłkarzy nagle przyszło przebudzenie. 3:1 z Hiszpanią oraz 1:0 z Brazylią to już nie przypadek. Tym bardziej, że Hiszpanie mieli dokładnie te same problemy co Brazylijczycy – niemożność oddania porządnego strzału na bramke Bartheza. Są więc Francuzi na fali wznoszącej i marzy mi się rewanż za dramatyczny półfinał z 1982 roku, kiedy po zakończonym w normalnym czasie wynikiem 1:1, Francja prowadziała z Niemcami w dogrywce 3:1 i pozwoliła sobie to zwycięstwo wydrzeć. Wtedy w półfinale byli Niemcy, Francja, Włochy i Polska. Dziś Niemcy, Francja, Włochy i Po…rtugalia. Ech, żal…

Szczecin, 02.07.2006, 23:05 LT

Komentarze