Telefon zadzwonił po trzynastej. Brat informował mnie, że tato leży w mieszkaniu prawdopodobnie ze złamaną nogą. Spadł z drabiny, która przewróciła sie razem z nim. Na szczęście w pobliżu był telefon komórkowy, więc dał radę zadzwonić z prośba o pomoc.
Zmknąłem komputer, zwolniłem się u dyrekcji i przyspieszyłem swój wyjazd z Sopotu. W drodze do Szczecina dowiadywałem sie szczegółów.
Tato postanowił wyciągnąć z pawlacza stary portret mamy z lat jej młodości. Chciał go powiesić na ścianie. Wyciągnął, odkurzył, sprzątnął inne wyciagniete przy okazji rzeczy, a na koniec znów wszedł na drabinę by zamknąć drzwi pawlacza. I wtedy przewrócił się.
Tego portretu szukał tato. Wyjął go, odkurzył, ale nie zdążył powiesić.
O piętnastej miało się odbyć nabożeństwo, jakie odprawia sie zwyczajowo miesiąc po śmierci. Ja nie mogłem być o tej porze w Szczecinie, więc wybrałem się do kościoła w środe rano, bo właśnie wtedy minął miesiąc. Tato nie poszedł bo właśnie w tym czasie przyjmowali go do szpitala. Brat nie poszedł, bo był przy tacie w szpitalu. Były więc tylko dwie ciotki – siostry mamy.
Okazało się, że tato ma złamaną szyjke stawu biodrowego. Czeka go operacja, prawdopodobnie proteza i jakieś dwa albo trzy tygodnie pobytu w szpitalu. Oby tylko wszystko dobrze sie skończyło i mógł chodzić. Niepokoję się, bo zarówno jego tato (a mój dziadek) jak i brat przenieśli się na drugi świat z powodu złamania nogi. Była to przyczyna lawinowo nastepujących powikłań. Taka pierwsza przewrócona kostka domina.
Prosto z trasy pojechałem do szpitala.
– Biedne koty. Zostały tam same. – powiedział po krótkim powitaniu.
– Nie martw sie o nie. Sprawdzę tylko czy wszystko w porządku w moim mieszkaniu i przez weekend bedę mieszkać u was. Zaopiekuję sie kotami. A kiedy wyjadę do Sopotu, Mirek sie przeprowadzi na ten czas. Koty nie będą same.
– Miałem iść jutro na cmentarz. Trzeba wstawic do wazonu świeże kwiaty.
– Tato, wiesz, że my pójdziemy. Będą i kwiaty i znicze. Teraz najwazniejszy jest Twój powrót do zdrowia.
– Ale sobie narobiłem… Całe życie przeżyłem bez żadnego złamania, a teraz masz…
Ze szpitala pojechałem do siebie. Wyjąłem listy ze skrzynki. W domu wszystko było w porządku. Pojechałem więc do mieszkania rodziców. Przyszedł brat. Zrobiliśmy kolację, pogadaliśmy, a potem on wrócił do siebie.
Ależ się pozmieniało. Jeszcze nieco ponad miesiąc temu obydwoje rodzice podejmowali mnie herbatą, a teraz siedzę w ich pustym mieszkaniu, samotnie piję herbatę i dotrzymuję towarzystwa kotom. To mój pierwszy nocleg tutaj od czasu wyprowadzki do pierwszego swojego mieszkania dwadzieścia lat temu. Stałem między meblami pamiętającymi studenckie czasy i przypominałem sobie imprezy, przygotowania do egzaminów, półki pełne książek, sterty płyt winylowych i gramofon „Bernard”, barek z winami i nie tylko. Historia zatoczyła koło, chociaż miejsce płyt i książek zajmują teraz porcelanowe figurki, wazoniki, staromodne kryształy, a w opuszczonym, pustym barku znalazłem… peruki mamy z czasów gdy po chemioterapii wypadły jej włosy. Tak wygląda dziś mój dawny pokój.
Jakby mało było jednego nieszczęścia, dowiedziałem się, że od dwóch dni z krwiakiem mózgu leży w szpitalu moja cioteczna siostra. W poniedziałek lekarze mają sie wypowiedzieć ostatecznie co do sposobu leczenia.
Kurczę, ale rok. Pozytywnych emocji jak na lekarstwo.
Szczecin, 20.05.2006, 01:10 LT