PRZERWA NA BIURO, A MOŻE I NA MAJÓWKĘ

Praca zakończona. Ciąg dalszy za kilkanaście dni po drugiej stronie Pacyfiku. A na razie pora wracać do Polski. Walizki już spakowane, w laptopie pozamykałem służbowe pliki i otworzyłem te przyjemniejsze. Posłuchałem Pana Józka, słynnego hodowcy kurczaków, a przed snem jeszcze skrobnę parę słów do bloga. No i dosłucham do końca płyty Cohena. Cohen jest jest dla mnie fantastycznym tłem na taki wieczór, z przyćmionym lekko swiatłem, otwartym bulajem, za którym przyjemnie chłodny wietrzyk i tysiące świateł wokół Zatoki Tokijskiej (przerobionej na gigantyczny port, bez skrawka naturalnej linii brzegowej).
Zabrakło mi czterech godzin. Wyląduję we Frankfurcie o 14:30, a pół godziny później rozpocznie sie nabożeństwo za duszę mojej mamy. Gdybym załapał się na jakiś lot w sobotę wieczorem, zdążyłbym dojechać do Szczecina na czas.
Cóż, pozostaje mi modlitwa w kaplicy na lotnisku.
Pora będzie już taka, że wypad do Szczecina przestanie mieć sens. Odłożę go wiec na następny weekend, a z Frankfurtu polecę prosto do Gdańska. To jest akurat ta jasna strona późniejszego wylotu z Japonii, bo dzięki temu już wczesnym wieczorem, o kilka godzin wczesniej, spotkam mojego Anioła. Tęsknię już mocno za jej włosami koloru lipcowej pszenicy, za jej dyskretnym uśmiechem spod półprzymkniętych powiek, za jej dłonią grzejącą się w mojej dłoni… Czerwone cabernet sauvignon już czeka w domu na nasze spotkanie. Świece też – wystarczy tylko sięgnąć po zapałki.
Kusząca perspektywa, ale najpierw długi dzień przede mną. Pora więc iść spać. Już po północy, a o szóstej rano ma przyjechać taksówka, która zawiezie mnie na tokijskie lotnisko Narita.
Jokohama, 22.04.2007; 00:40 LT

Komentarze