Kiedy pisałem o pracy wspomniało mi się o emeryturze, a ponieważ słucham jako podkładu ballad Okudżawy, trafiło m.in. na „Piosenkę o niebieskim baloniku”. Jedno z drugim wprost nawiązuje do kolei ludzkiego życia, którego jakże ważnym fragmentem jest starość.
Starości się boimy i staramy się o niej nie mówić. Zastępujemy ją rozmaitymi eufemizmami typu druga albo trzecia młodość. Co ciekawe, starzy są ci, co są starsi od nas. Nasz zaś wiek, wraz z upływem lat wydłuża nam kryterium młodości. Pamiętam jak we wczesnych latach licealnych naśmiewaliśmy się ze swobodnego zachowania „starych bab po trzydziestce”. Później starość przesunęła się nieco poza magiczną granicę lat czterdziestu. Złapałem się jednak ostatnio na spontanicznej wypowiedzi o wieku nowego pracownika:
– Młody jest! Ten sam rocznik co ja!
Dopiero po chwili zorientowałem się, że mówię do człowieka, który dopiero co skończył studia i przez grzeczność mi nie zaprzecza. Parsknąłem śmiechem, ale było to ważne doświadczenie. Odkrycie na własnej skórze powtarzanej od wieków prawdy, że tak naprawdę to stan ducha świadczy, czy jest się młodym czy starym. Moi rodzice zaś uczą mnie, że dla nich obecnie nawet pięćdziesiąt – sześćdziesiąt lat to młodość.
Kiedy uświadamiamy sobie przemijanie i zaczynamy żałować upływającego czasu? Pierwszy raz zdarzyło mi się to chyba pod koniec liceum. Wspominaliśmy rozmaite śmieszne historie z poprzednich klas.
– Starzejemy się. Zaczynamy wspominać, a to oznaka starzenia – powiedział jeden z moich przyjaciół. Chyba miał rację, bo z każdym rokiem coraz więcej wspominam. Lubię wspomnienia i uważam, że jest to prawdziwy skarb, który chciałbym za sprawą rozmaitych „pamiątek” donieść do późnej starości. Chciałbym zachować jasność umysłu, by po latach, gdy już nie będę mógł być tak aktywny móc cieszyć się tym, że tyle przeżyłem. Inny z moich przyjaciół gani mnie za taki tok myślenia. Dla niego liczy się wyłącznie przyszłość.
– To co było, już odeszło. Nigdy nie wróci i szkoda czasu na zawracanie sobie głowy. Skupmy się lepiej na tym, co będziemy robić jutro.
Pamiętam też ów letni wypad w góry. Urwałem się ze statku na tydzień i wyskoczyliśmy z kumplem w Tatry. W Tatrach Zachodnich wielkich tłumów nie było. Na szlaku, jak zwykle, padało tradycyjne „cześć”. Aż tu nagle mijają nas jakieś licealistki i…
– Dzień dobry!
Rozdziawiliśmy gęby ze zdumienia. Do tej pory to co najwyżej my mówiliśmy komuś „dzień dobry”. Nigdy nikt do nas. W końcu miałem wtedy dopiero 26 lat! A w uszach zabrzmiał refren znajomej piosenki:
„Już nie będzie się chciało przechodzić na ty
Już pociągi nocą będą niewygodne…”
Parę lat później, na innym statku kapitan zwrócił moją uwagę na strój chiefa mechanika. Chief robił jeden z ostatnich rejsów przed emeryturą.
– Widzisz jak się ubiera?
– Co masz na myśli?
– Garnitury.
– Garnitury jak garnitury.
– Nie rozumiesz? Starość! Garnitury od wielkich okazji przez całe życie wiszą w szafach, aż w końcu przychodzi czas, że żadnych okazji już nie oczekujesz. Wtedy zaczynasz nosić je na codzień.
Pierwszy raz spotkałem się z taką interpretacją czyjegos ubioru, ale trudno odmówić jej logiki.
Kiedy słucham rodziców i czytam artykuły o osobach w podeszłym wieku, niemal zawsze pojawia się wątek traktowania starych ludzi. Mają żal do lekarzy, bo starych nie leczą tak jak młodych, do rządu, bo nie dba o emerytury, do sprzedawców, że w sklepach lepiej obsługują młodych, do młodych że są niecierpliwi bo sprawniejsi… Starzy czują się wyobcowani i niepotrzebni. Nie nadążają za światem i tęsknią za starymi, dobrymi czasami. Mam nadzieję i głębokie postanowienie, że taki nie będę. Pod warunkiem, że będę w stanie sam sobie zrobić herbatę.
A może rzeczywiście za bardzo pędzimy? Gdzie jeszcze mieszkają razem rodziny wielopokoleniowe? A tam gdzie mieszkają, kto jeszcze liczy się poważnie ze zdaniem nestora rodu? Kiedyś starość oznaczała doświadczenie i t.zw. życiową mądrość. Starzec i mędrzec to były niemalże synonimy. Dziś stary człowiek to przeważnie ktoś, kto zajmuje we wspólnym domu najmniejszy pokoik, ktoś kto żyje pośród bliskich ale nie ma większego wpływu na ich życiowe decyzje i wreszcie ktoś, kto ze swoimi poglądami i gustami sprzed dziesiątek lat kompletnie nie przystaje do obecnej rzeczywistości. Co gorsza, on sam jej nie rozumie i staje się coraz bardziej drażliwy, rozgoryczony, zdziwaczały. Przynajmniej takim go widzą młodzi.
Spędzić starość w jasności umysłu na zabawach z wnukami, w otoczeniu licznej rodziny to marzenie większości emerytów. Podsycane przez cukierkowe obrazki reklam rozmaitych firm ubezpieczeniowych. A może nie cukierkowe? Może normalne? Może da się starzeć po ludzku, godnie? Jan Paweł II dał nam wszystkim piękną lekcję, że można. Tyle tylko, że nie byłoby tych czuwających tłumów i wszystkich naszych łez kiedy już gasł, gdyby nie sposób, w jai przeżył swoje życie. Może więc warto zastanowić się zawczasu nie tylko nad wyborem towarzystwa emerytalnego, ale też i na budowaniu znacznie ważniejszego kapitału? Kapitału złożonego z ludzkich serc. Waluta to jeszcze mniej pewna niż kubańskie peso. Nie jest pewne, czy to co damy w młodości i wieku średnim, wróci do nas z odsetkami na starość, ale nawet ekonomiści realnego pieniądza doradzają aby nie liczyć wyłącznie na jedno źródło dochodów. Im większej liczbie ludzi ofiarowałeś coś ważnego, tym większa szansa, że na starość nie zostaniesz sam. A poza tym, już dawno ktoś powiedział, że najbardziej bystrymi obserwatorami są dzieci i „tak jak ty traktujesz dziś swoich rodzićów, tak one w przyszłośći będą traktować ciebie”.
Atlantyk, 02.05.2005