PRZEJAŻDŻKA MAGLEVEM

Przepłynąłem statkiem do Szanghaju, a ścislej na kotwicowisko Wusong, bo keja jeszcze zajęta i mielismy czekac na zacumowanie trzy dni. Najwięcej adrenaliny przysporzyło nam przedostanie się na nasz pas ruchu. No bo sygnalizacji swietlnej jeszcze nikt na rzece nie wymyslił (chociaż w Wenecji na jednym skrzyzowaniu kanałów widziałem) a jak znaleźć miejsce w ciagnacym się nieprzerwanie potoku barek?

Doskonale widać ten sznureczek na radarze:

Łatwiej chyba przejść przez jezdnię w godzinacg szczytu niż przeprawić się na drugą stronę Jangcy.

Po rzuceniu kotwicy koło Wusong ja juz nie czekałem. Remont zakończony i zrealizowany cel mojej wizyty. Dzis wczesnym popołudniem przesiadłem sie wiec na motorówkę, która przewiozła mnie na ląd.

Byłoby całkiem wcześnie z mozliwością nawet zwiedzenia czegoś, ale ślimaczyły sie formalności i w efekcie na lotnisko dotarłem dopiero po osiemnastej. Samolot do Monachium odlatuje dopiero o 23:35. Za dużo czasu by siedziec na lotnisku, a za mało by zrobić rozsądną wycieczkę. Postanowiłem więc jeszcze raz wybrać się na przejażdżkę maglevem. Maglev to skrót od magnetic levitation train, co nasz tłumaczy sie jako pociąg na poduszce magnetycznej.

O ile dobrze wiem, Szanghaj jest jedynym miejscem na świecie gdzie taka linia ma charakter komercyjny. Chiny nie liczą sie z wydatkami, inne bogate i zaawansowane technicznie kraje zafundowały sobie co najwyżej krótkie odcinki doświadczalne. Koszty eksploatacji sprawiają, ze do komercyjnego wykorzystania droga daleka.

Ciekawy jestem ile Chińczycy dopłacają do swojej kolei, bo bilety nie są jakoś horrendalnie drogie. Pojedyńczy przejazd z lotniska Pudong do Szanghaju kosztuje 50 yuanów czyli niecałe 20 złotych, Bilet w obie strony yuanów 80 czyli około 32 złote. Zważywszy ze zapewnia on transport na odległość trzydziestu kilometrow w zaledwie kilka minut, bez stania w korkach, cena nie jest szczególnie wygórowana.

Trzydziesci kilometrów to tez nie jest jakaś wielce imponująca odległość. Oszczędności czasowe na takiej trasie nie rzucają na kolana. W tym kontekście możnaby mówić, że szanghajska linia jest również niejako eksperymentalna. Widziałem jednak zaawansowane budowę estakad i naniesioną już na plany miasta „linię w fazie konstrukcji”. Nie wiem czy oplecie ona tylko Szanghaj, czy zostanie porowadzona gdzies dalej.

Są dwa ciekawe momenty takiej magnetycznej podróży. Pierwszy to kiedy zamykają się drzwi i po chwili czuje się jak stojacy w miejscu pociąg zaczyna się lekko kołysać i unosi nieznacznie w górę. Od tej pory nie ma żdnego kontaktu z gruntem. A potem zaczyna się rozpędzać. Po trzydziestu sekundach mknie już z prędkością stu kilometrów na godzinę. Aktualną szybkość pokazują wyświetlacze w końcach wagonów. Linia Shanghai Maglev Transport prowadzi wzdłuż autostrady i z tym związane jest drugie interesujące przeżycie. Trudno zorientowac się w prędkości patrząc na mijane w oddali nieruchome obiekty. Kiedy jednak śmiga się wzdłuz autostrady i w mgnieniu oka wyprzedza się pojazdy jadace ponad setką to zaczyna robic wrażenie. Rozcarowałem się jednak, bo pociąg rozpędził się do 301 km/h i na tym poprzestał. Kiedy jechałem nim około dwa lata temu, maksymalna prędkość wynosiła 432 km/h. Być może ograniczenie ma związek z niedawną katastrofą takiego pociagu w Niemczech – nie wiem.

Takim samym pociagiem wróciłem na lotnisko Pudong i czekam na lot do Monachium. Wygląda na to, że szaleństwo podróży do Chin w bieżącym roku mam juz za sobą. Od stycznia większość czasu spędzałem właśnie tam. Potrzebuję już jednak trochę pomieszkac w domu. Bez pośpiechu i nerwowoego odliczania dni do kolejnego wylotu. Moze w końcu będę miał czas wyrobić nowy dowód osobisty, że o mnóstwie innych zaległych spraw nie wspomnę. Nie żałuję więc w tej chwili ani kurzych łebków, ani kaczych języków, ani rybich ust. Czarnych jaj też nie.

Przeleciał ten rok nie wiadomo kiedy. Pora wracać i korzystać z ostatnich czterech miesięcy.

Szanghaj, 29.08.2007; 20:50 LT

 

Komentarze