PRECEDENS BEZ PRECEDENSU

 

Przepłynęliśmy właśnie cieśnine pomiędzy wyspami Trynidad i Tobago wydostąc sie tym samym na Ocean Atlantycki. Czuć to od razu bo fala dłuższa, większa, a na dodatek zmieniliśmy kurs na bardziej południowy, ku ujściu Orinoko, więc mamy falę bardziej z burty, co zwiększyło przechyły.

Ciekawy ten kraj, Trynidad i Tobago. Unia dwóch wysp, z których jedna jest nastawiona na rozwój przemysłu, a druga turystyki. Kiedy już skończę swoja pracę na obecnym statku, moim następnym celem będzie właśnie Trynidad i Tobago. Szkoda, że z tej dwójki nie Tobago z pięknymi piaszczystymi plażami i palmami nad brzegiem lazurowego oceanu, lecz Trynidad, a konkretnie pokryte rudym kurzem zakłady metalurgiczne, przy których zwykły cumowac niektóre naszestatki.

Póki co jednak przede mną Orinoko. Jutro rano powinniśmy znaleźć się przy Boca Grande – ujściu tej rzeki. Przejście przez cieśninę pozwoliło zaś zalogowac się na krótko do trynidadzkiej sieci telefonii komórkowej, dzieki czemu znów można było wymienić kilka sms-ów.

Mam nadzieję, że więcej wyślę jutro, chociaż różnie z tym może być. Kiedy płynąłem Amazonką, nie było szans by złapać jakikolwiek sygnał. Wszyscy czekaliśmy na mijanie jedynego, większego miasta. Macapa, położona niemalże na samym równiku, pozwalała nam na kilkanaście minut łączności. Potem znów zaczynała się dżungla i cisza w eterze.

Dzisiejsza technika pozwala na odbiór gazetek kazdego dnia, dzięki czemu mogę na bieżąco z Morza Karaibskiego sledzić sprawę Kosowa. Malutkie kraje wybijające sie na niepodległość budza moją sympatię. Byc może ma na to wpływ nasza historia, która w większości, szczególnie od XVIII wieku, stawiała nas w pozycji tego słabszego, który zazwyczaj był pionkiem w grze wielkich mocarstw.

Takie jest Kosowo. Samo nie znaczy prawie nic i pewnie niewiele krajów by sie przejęło jego losem, gdy nie szczególna sytuacja, która może wpłynąć na niepewną przyszłość innych regionów. Nagle społeczność międzynarodowa postawiona została przed rozwiązaniem dylematu, którego podstawy tworzy t.zw. ład ustalony po II Wojnie Światowej. Z jednej strony uznaje się prawo społeczności do samostanowienia (z tworzeniem nowych państw włącznie), ale z drugiej za nienaruszalną uznaje się t.zw. integralność państw w ustalonych po wojnie granicach. Żeby te granice mogły zostać zmienione – musi więc teoretycznie być na to przyzwolenie świata. W ten sposób gwarantuje sie stabilność państw. Można sobie bowiem wyobrazić (kto wie czy do tego kiedyś nie dojdzie) lawinę secesji tworzącą nowe państwa w Europie jak chociażby Katalonię i Kraj Basków na pograniczu hiszpańsko francuskim, Piemont wykrojony z Italii, Walonia i Flandria zamiast Belgii, Szkocja, Walia i Anglia na wyspie, może Grenlandia (bo gdzież jej do Danii), a może i Alzacja, i Bawaria i… Śląsk? To nie mrzonki. Czytam, że już gotowe są proklamować niepodległość Abchazja i Osetia Południowa. Republika Turecka Cypru Pólnocnego już dawno to zrobiła, lecz z wyżej wymienionych powodów nikt, poza Turcją, jej nie uznał. Teraz, po Kosowie… kto wie? Jak sobie z tym poradzić? Z jednej strony chęć wsparcia Kosowian (a bardziej pokazania figi Serbii oraz Rosji), a z drugiej obawa przed stworzeniem niebezpiecznego precedensu. No i jakto w polityce bywa, prawo prawem, ale sprawiedliwość jest po stronie dyktujących ład i porządek. Ponieważ jednak dojrzałe demokracje nie mogą tym młodym powiedzieć wprost, że mają w nosie ideały gdy trzeba załatwić swoje interesy, trzeba jakoś wszystko ładnie wytłumaczyć. Wyjaśnić dlaczego w jednych, czasem zupełnie błahych przypadkach niezbędna jest zgod ONZ, a w innych ma się tę instytucję w głębokim poważaniu. To ważne, bo jeśli ktos powoła się na precedens, to możemy miec lawinę, wysyp nowych krajów, rewizje granic jak wyżej. No i wymyślono. Nie ma przecież takiej rzeczy, której zdolny polityk uzasadnić by nie zdołał. Wymyślono więc, że niepodległość Kosowa można uznać, ale pod warunkiem, że nie będzie się uważać tego jako precedns. Krótko mówiąc: stworzy się precedens, uchwalając zarazem, że nie jest on precedensem.

Myslę, ze nasi rodzimi politycy są na tyle zdolni, że szybko przeszczepią tę intelektualną nowinkę na nasz grunt. Zresztą my Polacy, którzyśmy i pomroczności jasnej, i choroby filipińskiej doswiadczyli, na pewno szybko to zrozumiemy i zaakceptujemy. Teraz na przykład rząd nie będzie musiał się tłumaczyć z tego, że nie chce podwyższyć pensji pielęgniarkom, skoro podwyższył lekarzom. Żadnych podwyżek w służbie zdrowia nie było – może odpowiedzieć – bo tamtą przyznaliśmy z zastrzeżeniem, ze to nie jest precedens.

Kiedyś mówiło się brzydko o niektórych ludziach, że jak im plunąć w twarz, tą ją wytrą i powiedzą, że deszcz pada. Przypomina mi się to powiedzenie, kiedy patrzę dziś na karkołomne wyczyny światowej miary polityków, by uzasadnić niepodległość Kosowa, ale tak, by zarazem nie zaszkodzić sobie. Zasada, żeby po pierwsze nie szkodzić (sobie) jest nam doskonale znana chociażby z 1939 roku. Traktaty wymagały wypowiedzenia wojny  po napaści hitlera na Polskę? No to ją wypowiedziano, ale tak, żeby Hitlera zbytnio nie rozdrażnić. A przedtem była jeszce słynna konferencja w Monachium niosąca, jak głosił Chamberlain, pokój Europie. Ani o Czechosłowacji ani o Polsce nikt z wielkich wtedy nie myślał. Tak jak dziś ma w nosie los Serbii, a tym bardziej Kosowa.

 

Atlantyk, 21.02.2008; 23:50 LT

Komentarze