Spacerując Ramblas powrócilismy w okolice hotelu, a ponieważ zostało nam jeszcze kilkadziesiąt minut do wymeldowania z hotelu, postanowiliśmy jeszcze usiąść gdzieś na kawę. Ze mną nie było problemu. Łasuchowi każde ciastko pasuje, zwłaszcza jesli jest równie duże jak apetyczne, ale Paulina postanowiła skosztować słodyczy wyłącznie symbolicznie.
– To malutkie poproszę – pokazała na wypiek wielkości znaczka pocztowego.
– Jedno? – zdziwiła się pani za ladą.
– Tak, jedno.
Pani mruknęła cos pod nosem, na szczęscie po hiszpańsku, więc nie zrozumieliśmy i niedbale rzuciła ciasteczko na wagę.
– Może jeszcze taką pralinkę bym skosztowała. Slicznie wyglądają – zastanawiała się Paulina.
Pralinki były wystawione w gablotce na przeciwległej ścianie cukierni, Trzeba było wyjść zza lady i przejść, by dostać się w tamto miejsce.
– Poproszę jeszcze pralinkę, ale z mlecznej czekolady. O, tamtą – pokazała Paulina.
– Ile? – nachmurzyła się pani.
– Jedną – odparła zdziwiona pytaniem Paulina.
Pani fuknęła i dziarskim krokiem ruszyła w strone gablotki. Coś sobie mruczała pod nosem przez całą drogę, ale znów nie zrozumieliśmy. Wrzuciła czekoladkę na talerzyk i przyniosła nam do stolika, gdzie zdążyliśmy rozlokowac się z kawą. Rozmawialiśmy czas jakiś kiedy Paulina zaproponowała:
– Może dojesz tą pralinkę? Podała mi gorzką czekoladę, a ja jeśli mam już łamać czekoladowy zakaz to wolę moim ulubionym smakiem.
Pochłonąłem pół pralinki mimochodem i stwierdziłem, że możemy zamówić tą własciwą.
– Poproszę jeszcze jedną pralinkę, ale z mlecznej czekolady.
Pani nabrała powietrza głęboko w płuca i wyglądała tak jakby za chwilę miała eksplodować. Nie eksplodowała jednak lecz z jakimś mruczandem pobiegła do gablotki. Ja za nią.
– Którą? – spojrzała groźnie.
– O, tą – pokazałem na apetycznie wyglądającą mleczną czekoladkę.
Pani nałożyła ją na talerzyk i podała z niesmakiem.
– Tato, może jak będziemy wychodzić, to kupimy sobie po jeszcze jednej na drogę? – zachichotała Paulina
– Tak, ale pod warunkiem, że każda będzie inna. – podjąłem wątek
– I dopiero wtedy gdy pani skasuje nas za te obecne i wyda resztę.
Nie sprawdziliśmy jednak odpornosci pani kelnerki na kolejne stressy. Wróciliśmy do hotelu bez dodatkowych czekoladek.
A potem już jazda na lotnisko, prawie na styk. Kiedy przeszlismy odprawę i bramki security, moglismy wsiadać na pokład samolotu. Przez Monachium dotarliśmy do Wrocławia.
Tam nadeszła najmniej przyjemna chwila z całej wycieczki. Pożegnanie. Smutne, ale nie tak bardzo, bo w końcu zebrało się sporo fajnych wspomnień. Odprowadziłem ją do autobusu, uściskałem, a kiedy zajęła w nim miejsce, wróciłem na lotnisko. Czekały mnie jeszcze dwa loty: do Warszawy i Gdańska. Ech, kiedy nadejdą takie czasy, że można bedzie przemieszczać się samolotem między polskimi miastami bez konieczności przesiadki w Warszawie? Dobrze, że przynajmniej starty i ladowania są jakoś skorelowane. Dzięki temu noc poprzedzającą poniedziałkowe wyjście do pracy przespałem we własnym łózku.
Szczecin, 21.12.2008; 19:30 LT