Zapaliły się światła na widowni, spojrzałem na Anioła i dlugo wpatrywałem się w jej oczy. A potem wybuchnęlismy śmiechem i był to pierwszy, prawdziwie spontaniczny śmiech od dwóch godzin. No, może przesadziłem. Było kilka scen podczas których uśmiechnęliśmy się, i kiedy przez widownię także przeszedł szmerek chichotów. Nie był to jednak z pewnością najlepszy filmy Woody’ego Allena, jak sugerowała gdzieś jedna z pań recenzentek.
Może niepotrzebnie oczekujemy od tego reżysera, że zawsze będzie nas bawić do łez, podczas gdy on chce przekazać coś poważniejszego? Przyzwyczaił nas jednak przez lata do swojego specyficznego poczucia humoru i wielu tak jak i my idzie do kina w ciemno „na nazwisko”, nawet nie wiedząc o czym jest dany film.
Ten film zaś przypomina bardzo dwa poprzednie. Charakterystyczny sposób narracji jest niemalże identyczny jak w „Vicky, Christina, Barcelona” i przyznam, że nie bardzo mi odpowiada, bo przypomina trochę bryk, streszczenie historii, zamiast opowiedzenia jej w całości. Akcja zaś to jakby wariacja na „Co was kręci, co was podnieca”. Tam nieco zdziwaczała rodzina i jeszzce bardziej zdziwaczały emeryt poszukują swojego nowego życia, a tutaj bardzo podobnie, lecz z odwrotnym skutkiem. Tam wszystko kończy się jak w dobrej bajce („i żyli długo i szczęśliwie”), a tutaj na odwrót – wszyscy miotają się w złudzeniach i intrygach otrzymując jedynie kolejną porcję rozczarowania i zwątpienia.
Mąż, niespełniony pisarz (po pierwszym sukciesie przyszło wypalenie i kolejne klapy pisanych pod coraz większą presją powieści) odsuwa się od żony, która pragnie wreszcie jakiejś stabilizacji i zwraca się ku pięknej nieznajomej z okna naprzeciwko.
Żona romansuje ze swoim szefem, lecz dziwny to związek, który rozpadł się zanim jeszcze na dobre się zaczął.
Zakręcona teściowa pisarza jest pełna frustracji po tym, jak porzucił ją mąż, rozpaczliwie chcący powstrzymać oznaki starzenia się. Ów mąż uprawia sport, dba o wygląd, aż w końcu podrywa piękną aktoreczkę, która okazała się byc panią niezbyt purytańskich obyczajów i była zainteresowana przede wszystkim portfelem amanta. Teściową z kolei z rozpaczy wyciąga córka do spółki z mężem pisarzem, wynajmując wróżkę, która ma odsłaniać przed frustratką świetlaną przyszłość, z poznaniem nowej miłości włącznie. Kobieta jest zachwycona profesjonalizmem pani od tarota i próbuje przeszczepic na grunt rodzinny zasłyszane podczas seansów śmiałe teorie. I choć wszsycy załamują ręce nad jej zaślepieniem, żeby nie powiedzieć głupotą, to właśnie ona na koniec odnajduje swojego „bruneta”.
Jej były mąż po opróżnieniu konta nie ma już wielkich szans o aktoreczki. Zresztą sam chyba doszedł do wniosku, że czasu nie da się zatrzymać. Żona pisarza zostaje sama, a pisarz pomimo, że przenosi się do pięknej nieznajomej to i tak spokoju nie zaznaje. Przy okazji mamy okazję obejrzeć jedną z najlepszych scen tego filmu, kiedy ów mężczyzna juz z nowego lokum poatrzy w okna naprzeciwko i podgląda rozbierającą się kobietę. To są okna jego byłego domu, a tamta pani to jego żona.
Zastanawiałem się co rózni bohaterów „Co was kręci, co was podnieca” od obecnych. Wydaje mi się, że tamci wszystko zdobywali niejako wbrew oczekiwaniom. Zdziwaczały naukowiec doskonale zdawał sobie sprawę z ograniczeń swojego wieku, co nie przeszkodziło mu zaznać szczęścia najpierw u boku niezbyt rozgarniętej choc urodziwej Melody, a potem u poważniejszej choć takze atrakcyjnej pani. Rodzice Melody, sfrustrowani życiem niespodziewanie zrzucają nałożone sobie ograniczenia tłumiące ich pasje i odkrywają uroki życia na nowo, w znacznie większym wymiarze. Możnaby rzec – nadrabiają stracone lata. W najnowszym filmie zaś odwrotnie – wszyscy rozpaczliwie szukają, lecz na próżno. Zwycięża jedynie wiara, że ma się przecież jak nie to, to następne życie, więc prędzej czy później się uda. W tym przypadku (teściowa) udało się najprędzej.
Ciekawy splot historii do przedyskutowania wieczorem po seansie i do zastanowienia się nad kolejami losu jeszcze przez następnych parę dni. Jednak poza poprawnościa opowieści niewiele tam rzeczy, które utkwiłyby w pamięci na długo. Zakończenie trochę zaskakuje, ale też mizerne jak na tak uznanego twórcę. No ale cóz, nie można przez cały czas być na topie. Każdy artysta miewa wzloty i upadki.
Sopot, 19.08.2011; 15:50 LT