Uff, kolejny ciężki dzień zaliczony. Czterdzieści minut do północy. Zakończona podwodna inspekcja kadłuba. Kurczę, wszystko dobrze, tylko dlaczego od tygodnia nie mogę zejść na ląd? Gloucester nie, Wilmington nie, Nowy Jork nie. Jutro wyjdę chociażby na godzinkę. I tak koło południa będę musiał być z powrotem bo mniej więcej o tej porze powinniśmy opuszczać Eastport.
Eastport (ludność: 800 osób) to takie ciekawe miejsce, gdzie jeszcze nie dotarły telefony komórkowe. Jak ktoś ma dużo szczęścia, to złapie z trudem odległy sygnał sieci kanadyjskiej. Udało mi się przez moment, ale nie na tyle, by uzyskać połączenie. Myslałem, że może nie ma tylko w porcie, a uda się w centrum miasteczka, ale jeden z dokerów ostudził moje zapały:
– Telefony komórkow e działają w innym mieście, 20 mil stąd.
Trudno. Telefon odpocznie do 8 maja, bo dopiero wtedy dopłyniemy do Port Canaveral.
W miasteczku, jeżeli w końcu uda mi się wyrwać ze statku, kupię jakieś herbatniki do kawy, bo strasznie mi ich brakuje, zwłaszcza wieczorem, gdy zasiadam w fotelu po przepracowanym dniu. Nie ma nic słodkiego to nawet kawy sie nie chce robić. A jak nie ma kawy to i spać sie zaraz chce. Tak jak i teraz. Sok pomarańczowy to tylko substytut słodyczy. Oczy same się zamykają. Dosłucham tylko do końca ballad Okudżawy i zmykam do łóżka.
Eastport, 03.05.2005