Nie jest to najszczęśliwszy rok dla naszego kraju. Jeszcze nie przyschła żałoba po katastrofie w Smoleńsku, a zwaliła się na Polskę plaga powodzi. Przez pół maja wielka fala zalewała kolejne wsie i miasta, a kiedy odtrąbiono spłynięcie jej do Bałtyku, gwałtowne deszcze na południu wywołały kolejną. Nasiąknięte wały nie wytrzymują już tak długo jak przy podczas pierwszego ataku żywiołu. Pękają coraz częściej. Wykończeni fizycznie i psychicznie ludzie też są u kresu wytrzymałości. Ci, którzy dopiero co uprzątrnęli swoje mieszkania, uratowali (bądź nie) nieliczne sprzęty, teraz zaczynają swoją gehennę od nowa. A tymczasem z południa nadciąga kolejna, trzecia fala…
To, czego woda nie zniszczyła bezpośrednio, z jeszcze większą siłą dewastują osuwiska. Namoknięty grunt nie wytrzymuje i całe zbocza gór osuwają się na domu bądź razem z nimi. Namknięte mury można osuszyć, tynk zerwać i odnowić. Zawalony dom to strata totalna.
Współczuję ciężko doświadczonym przez wielką wodę. Trzeba mieć wielką siłę by podnieść się i rozpoczynać wszystko od nowa. Dziś ci ludzie są na pierwszych stronach gazet i wszyscy gotowi są nieść im pomoc. Za pół roku ich miejsce zajmą inne wydarzenia medialne, a problemy pozostaną. Będą odbudowywać swoje domy, mieszkania w wolnym czasie, bo przecież musza pracować zawodowo, aby utrzymać rodzinę. Oczywiście o ile bedą mieli pracę i środki na odbudowę.
Czy rozmiar zniszczeń i rozmiar pojedyńczych nieszczęść musiał być aż tak ogromny? Z pewnością nie. No cóż, nasza mentalność nie zmieniła się tak bardzo przez blisko pięć wieków, kiedy to Jan z Czarnolasu pisał:
Cieszy mię ten rym: "Polak mądr po szkodzie";
Lecz jeśli prawda i z tego nas zbodzie,
Nową przypowieść Polak sobie kupi,
Że i przed szkodą i po szkodzie głupi.
Wydawało się, że powódź z 1997 roku ochrzczona mianem tysiąclecia pozwoliła wyciągnąć nam wnioski. Wnioski były, ale z realizacją jak zwykle już gorzej. Nie zabrakło pieniedzy na nowe domy na byłych (sic!) terenach zalewowych we Wrocławiu, ale zabrakło już na poprawienie zavezpieczeń przeciwpowodziowych. Zdawałoby się, że wał to wał – góra ziemi, nie żaden cud architektury ani zaawansowana technicznie konstrukcja. A jednak zabrakło i pieniędzy (a może chęci i wyobraźni) nawet na to.
Unia Europejska zobowiązała kraje członkowskie do stworzenia planów ryzyka powodziowego (aby móc koordynować akcje w przypadku kataklizmów nawiedzających kilka krajów jednocześnie) lecz Polska nadal nie wywiązała się z tego obowiązku. Nie przeszkadza to nam bez rumieńca wstydu prosić wspólnotę o pomoc. Wyżej wymieniona dyrektywa miała ponoc wejść w życie 29 listopada 2009 roku i wymagało to m.in. nowelizacji ustawy „Prawo wodne”. Sejm nie uporał się z tym do dziś. Ile czasu Wysoka Izba straciła na „igrzyska” w postaci rozmaitych komisji śledczych i innych przepychanek? Może była szansa zająć się mniej medialnymi sprawami, nie zajmującymi pierwszych stron tabloidów, ale z większym pożytkiem dla kraju? Wszak każdy z posłów tak chętnie podkreśla, że jego obecność w parlamencie to przede wszystkim służba.
Opóźnienia to nasza narodowa specjalność. Wiemy jak ślimaczy się budowa autostrad.pomimo przyznanych (lecz niewykorzystanych) unijnych dotacji. Pamiętamy przepiękne wizje cywilizacyjnego skoku po przyznaniu nam organizacji Euro 2012 i każdego miesiąca łykamy gorzkie pigułki przycinania ambitnych planów do szarej rzeczywistości (niewydolności?). Tyle tylko, że brak autostrady albo brudny dworzec przyniosą co najwyżej wstyd na Euro. Braki w infrastrukturze przeciwpowodziowej skutkują tysiącami ludzkich tragedii i ogromnymi stratami finansowymi państwa.
Przetoczyła się pierwsza fala, po której pozostały w niektórych miejscach wyrwy w wałach i co? I nic. Dziury pozostały w myśl zasady, że jakoś to będzie. Pomyślimy, podyskutujemy, zobaczymy. Przeciez następna „powódź stulecia” przytrafi się za kilka lat. Przytrafiła się po dwóch tygodniach, zaskakując nieprzygotowane gminy. Strażący, i cywile pracowali non-stop dzień i noc, ale było już za późno – przegrywali wyścig z czasem.
Tyle mówi się, że wały to archaiczny sposób ochrony przed powodzią, o konieczności zalewania przeznaczonych na ten cen polderów, by czasowo powstrzymać wielką wodę aby nie płynęła skumulowana dalej, o zakazie budownictwa na terenach zalewowych. Mówi się i…. buduje się dalej, bo my czcze gadulstwo wysysamy z mlekiem matki. Kiedy na początku pierwszej fali rozmawiałem ze znajomymi w pracy o powodzi, ktos wspomniał o swojej dalekiej rodzinie, która w maju już po raz trzeci w tym roku była podtapiana.
– Ubezpieczeni są? – ktoś zapytał.
– Nie.
I to kolejny grzech naszego społeczenstwa. Pamiętamy ogromne oburzenie, kiedy ówczesny premier Cimoszewicz na pytania o pomoc państwa odparł, że przede wszystkim trzeba się ubezpieczać. Oczywiście państwo nie może przyglądać się bezdusznie tragedii swoich obywateli, ale też nie może zastępować ubezpieczycieli. Co się zmieniło od 1997 roku? Nie mam danych, ale podejrzewam, że niewiele. Tymczasem wydaje się logiczne, że (po opracowaniu map zagrożeń powodziowych) przynjmniej nieruchomości znajdujące się na obszarach, któtre mogą być zalane powinny podlegać obowiązkowemu ubezpieczeniu. Tak jak obowiązkowe jest OC, tak obowiązkowe powinno być ubezpieczenie przed ryzykiem zalania wskutek n.p. przerwania wałów. Oczywiście zaraz podniosą się głosy, że to zamach na wolność osobistą i, że nie wszystkich stać na opłacanie składek. Rozumiem, ale też nie ulega wątpliwości, że w przypadku katastrofy doświadczeni tragedią zniszczeń nie mogą w cywilizowanym kraju byc zostawieni sami sobie. Trzeba im pomóc i jakoś wtedy nikt nie mówi o wolności osobistej lecz sięga się do państwowej kasy po kolejne zasiłki. Może więc zamiast płacić tysiącom rodzin grube tysiące na zaczynanie wszystkiego od nowa, za nieporównywalnie mniejsze pieniądze oplacić składki ubezpieczeniowe w całości najuboższym, partycypować w ich części w przypadku rodzin niezbyt zamożnych i przymusić do opłacania w całości tych o wystarczających na tego typu wydaki dochodach. Obowiązkowe opłaty za ubezpieczenie mogłyby byc ściagane razem z podatkami za grunt, z czynszem, albo płacone indywidualnie – to już jest tylko kwestia logistyki. Oczywiście takie „obciążone” przymusowym ubezpieczeniem grunty czy mieszkania byłyby droższe, a przez to mniej atrakcyjne. W ten sposób rynek sam regulowałby intensywność zabudowy na zagrożonych terenach.
Kiedy piszę te słowa, w newsach dominuje obecnie zalewany wskutek przerwanych noca wałów Sandomierz. Kolejne miasta przygotowują się na nadejście fali. Potem znów zacznie się wielkie sprzątanie, jeszcze później odbudowa, a przez cały ten czas trwać będą dyskusje. Ile „pracy u podstaw” nastąpi po nich? Czy tym razem po szkodzie będziemy mądrzejsi?
Poniżej ku pamięci i przestrodze galeria zebranych zdjęć z rozmaityc portali (głównie „Wirtualna Polska” i „Gazeta”). Najczęściej są to fotografie nadsyłane przez internautów, ale nie tylko. Mam nadzieję, że nie będą mieli mi za złe zilustrowania nimi tego wpisu.
Szczecin, 06.06.2010; 12:50 LT