Intensywnie polataliśmy przez ostatni miesiąc. Dlatego zanim napiszę relację z Rygi, zacznę od Portugalii, dokąd przylecieliśmy wczoraj.
Przeanalizowałem nasze wcześniejsze i obecne podróże i zauważyłem, że zazwyczaj najfajniejsze łapiemy w październiku i listopadzie oraz w marcu i kwietniu. To dobry okres, bo o urlop w listopadzie zdecydowanie łatwiej niż w lipcu, a na dodatek miło wyskoczyć gdzieś w cieplejsze strony kiedy w Polsce zaczyna wszystko ścinać mróz. Tak wlaśnie jest teraz. Dziś w opocie w najcieplejszym momencie dnia ma być -2°C, podczas gdy tutaj +17°C, a jutro i pojutrze ma być +19°C oraz pełne słońce. Fajne warunki na przedłużony city break.
Zanim jednak się wyleci trzeba jak zwykle ogarnąć wszystkie bieżące sprawy. A ponieważ tym razem na lotnisko trzeba było wyjeżdżać grubo przed piątą, nie opłacało się kłaść spać. Bo jak się kłaść kiedy do domu wraca się wieczorem i trzeba jeszcze chwilę odpocząć po intensywnym dniu? Gdym się sprężył, może znalazłbym godzinę na drzemkę pomiędzy trzecią a czwartą nad ranem, lecz bałem się, że raz usnąwszy, nie obudzę się po kilkudziesięciu minutach. Przysnąłem dopiero w samolocie, który wystartował zanim słońce zdążył wychylić się ponad widnokrąg.
W Monachium mieliśmy trzy godziny na przesiadkę, więc tradycyjnie skorzystaliśmy z lounge. W wygodnym fotelu kontynuowałem drzemkę, a potem już prosto do bramki.
Lecieliśmy nad ocean, ale niezwykłe fiordy ukazały się nam niemal tuż po starcie. To szczyty Alp wyrastające z morza mgieł i niskich chmur.
Znów zapadłem w sen, a kiedy usłyszałem informację pilota o podchodzeniu do lądowania, krajobraz był już całkowicie odmienny. To już nie bura jesień północnej Europy. Dominowały zielone i brunatne kolory raz po raz oświetlane złocistym słońcem na błękitnym niebie. Gdzieś w oddali zbierały się co prawda chmury, ale na załamanie pogody się nie zanosiło.
Kwadrans po trzynastej lokalnego czasu wylądowaliśmy w Faro.
Jeżeli tylko jest to uzasadnione logistycznie, staramy się korzystać z wypożyczalni samochodów, a nie z publicznego transportu. Oprócz wygody często jest to także zdecydowanie tańsza opcja. Tym razem jednak cena pobiła wszystkie i nie skorzystanie z oferty byłoby grzechem. Za wypożyczenie samochodu na cztery dni zpałaciliśmy bowiem… 23,37 euro!
Pierwsze kroki po wyjściu z terminalu skierowaliśmy więc do wypożyczalni „Goldstar”, z której usług mieliśmy korzystać po raz pierwszy.
Standardowa procedura, ale…
– Otrzymujecie samochód z pełnym bakiem i macie oddać maksymlanie pusty.
– Jak to pusty?
Zawsze bierze się pełny i pełny oddaje, a jeśli się tego nie zrobi, wypożyczalnia dolicza swoją marżę za tankowanie.
– Tak. Obciążamy państawa za pełny bak paliwa. A jeżeli coś zostanie to zwrócimy pieniądze. Koszt paliwa to 105 euro.
– Sto pięć euro? To jaką pojemność ma bak?
– Pięćdziesiąt litrów.
– To znaczy, że kasujecie ponad dwa euro za litr benzyny!
– Nie, my nie kasujemy za litr. My kasujemy za tankowanie całego baku wraz z wszelkimi opłatami.
– Ale przecież to absurd! Ja wole kupić paliwo sam na stacji benzynowej i oddać Wam pelen bak.
– Przepraszam, ale takie są procedury – odparł stanowczo pan w okienku – kiedy rezerwowaliście samochód on-line na pewno w umowie było to wyszczególnione.
O tak! Na pewno było! Pamiętam ten plik pdf. Miał chyba z osiem stron drobnym druczkiem. Na pewno gdzieś była informacja o tankowaniu. No cóż, niecałe 130 euro za cztery dni użytkowania samochodu z wliczoną już benzyną to jest ciągle atrakcyjna cena, ale czy nie prościej napisać cenę od razu z góry zamiast mamić klienta ceną mniej niż symboliczną, a potem na siłę doliczać co tylko się da? Czuję się, jakbym miał do czynienia z naciągaczami, a nie poważną firmą.
Na szczęście to był tylko epizod. Wkrótce jechaliśmy już do Olhao, gdzie mieścił się nasz apartament. Tym razem skorzystaliśmy z promocji i za około sto pięćdziesiąt złotych za noc wynajęliśmy apartament… pięciogwiazdkowy. Ale jaki! Długo po nim chodziliśmy odkrywając co chwilę kolejne pomieszczenia. Z długiego przedpokoju drzwi prowadziły do w pełni wyposażonej kuchni ze zmywarką włącznie. Potem salon dzienny z wygodną sofą i telewizorem. Z salony wyjście na taras z widokiem na ocean, a w drugą stronę przejście do jadalni. Dalej łazienka z prysznicem, sypialnia i jeszcze jedna łazienka, tym razem z wanną. Można jeszcze pojechać na dach, gdzie urządzono basen oraz miejsca do opalania.
My pojechaliśmy do połozonego niepodal… Lidla, gdzie zakupiliśmy rzeczy do zapełnienia naszej lodówki. Przede wszystkim zaś kalmary i krewetki, których, oprócz mnóstwa innych owoców morza w miejscowym Lidlu oferują bez liku. Zjedliśmy na ich bazie późny obiad popijając białym winem. Mieliśmy wyjść na wieczorny spacer połączony z kolacją gdzieś przy plaży, lecz poprzednia, nieprzespana noc dała znać o sobie. Położyliśmy się na chwilę na sofie w salonie, a obudziliśmy dopiero przed północą. Warto było jednak przede wszystkim odpocząć.
Olhao, 30.11.2014; 14:05 LT