Port City Java

 

„Port City Java” to nazwa sieci kafejek, które bardzo polubiłem i w Wilmington korzystam chętnie z ich gościny. Dziś też wybrałem się tam z laptopem. Atmosfera bardzo swobodna, niemalże domowa. Przy jakimś stoliku trzy starsze panie z robótkami na drutach (czyżby czapki?) plotkuja zapewne o sąsiadkach. Na dwóch kanapach trzy dziewczyny w pozycjach półleżących też plotkują. Ktoś czyta gazetę, ktoś książkę, ktoś zajada bułkę ze słuchawakami discmana w uszach, dwie osoby tak jak ja z laptopami, a kolejne dwie wygrzewają się w wiosennym słońcu przy stoliku na zewnątrz. Przestrzeń jest tak zagospodarowana, otwarta, że bardziej przypomina klub, miejsce spotkań, gdzie każdy może się przysiąść na chwilę do każdego, niż strzeżące skrawków swej prywatności rewiry poszczególnych stolików.

Jedna kawa, druga, trzecia, sernik, kanapka z szynką. Poczytałem, popisałem, opłaciłem rachunki bo pobyt tak mi się przedłużył, że to już m.in. ostatnia chwila by oddać comiesięczną działkę ZUS-owi.

Była też okazja, żeby wrzucic do zbiorów zdjęcia naszych pasażerów na gapę, którzy odbyli całkiem daleką podróż z rejonu Nowego Jorku do Eastport. Ptaki często korzystają z wygodnych srodków lokomocji, jaką stanowi statek. Kiedyś z rejonu Morza Czerwonego do Indii zabrała się z nami czapla. Ślusarz codziennie przynosił jej parę mrożonych ryb, które wypraszał od kucharza aby biedactwo nie musiało się męczyć. Wkrótce stał się jedynym zaufanym, który mógł podejść naodległość mniejszą niż trzy metry. Innym razem z Chile do Meksyku zabrała się para jakichś niezidentyfikowanych przez nas ptaków, podobnych do czapli, lecz mniejszych. Zagospodarowały dla siebie teren na rufie, blisko kuchni. Kucharz dokarmiał je tak solidnie, że po przybyciu do Meksyku ptaszyskom nawet nie przyszło do głowy aby szukać sobie miejsca na lądzie. Dopiero tuż przed wypłynięciem bosman używając całej swojej mocy, to wymachując rękami to znów klaszcząc, a przez cały czas wydobywając z czeluści brzucha jakieś nieartykułowane dźwięki, zdołał przepędzić leniuchów. Inny bosman, na innym statku przepędził ku memu nieukrywanemu niezadowoleniu sowę. Tłumaczył mi potem, ze sowa nie jest białym, morskim ptakiem, a ptaki nie białe przynoszą na statku nieszczęście. Nie wiedziałem wcześniej o tym. Najgorzej skończył pewien gołąb na jeszcze innym statku, który urządził sobie gniazdo w zwoju liny na pokładzie. Pewnego ranka znaleźlismy tylko pióra. Złoczyńcą okazał się… szczur, przyłapany i przegnany kilka dni później. Szczur też zagnieździł się w zwoju lin, ale od spodu.

 

Ptaki są często jedynym łącznikiem ze światem prawdziwym, z drzewami, trawą, i wszelaką gadziną przemykającą tu i ówdzie. Stanowią niebywałe urozmaicenie stalowego świata, a szczególnie jego „podziemi” w postaci zbiorników balastowych, które ukryte pod zakręconymi na wiele śrub pokrywami często nie są znane nawet sporej części załogi. Otwierane od remontu do remontu i od inspekcji do inspekcji, są chyba najmniej przyjemnym dla ludzi fragmentem konstrukcji statku. Zdarzało się, że przy nieprzestrzeganiu zasad bezpieczeństwa ludzie nie sprawdzali, czy wszyscy wyszli i zamykali nieświadomie swojego kolegę na amen.

To, czego nie widać – upiorny świat zbiorników balastowych. Potężnych, jak widocny na zdjęciu skrajnik dziobowy, albo klaustrofobicznych labiryntów dna podwójnego. Możnaby tam kręcić horrory w stylu „Obcego – 8 pasażera Nostromo”. W panujących tam ciemnościach rozbłyskują jedynie czasem elektrody spawaczy.

Pół biedy jeśli nie napełnili zbiornika wodą od razu. Jeden miał kiedyś na tyle sczęścia, że przesiedział szesnaście godzin od popołudnia do rana następnego dnia, kiedy to koledzy zwrócili uwagę, że nie przyszedł na śniadanie. Gorzej gdyby zaraz po zamknięciu włazów, zbiornik napełniono. Nie zazdroszczę mu tych szesnastu godzin niepewności.

Ponieważ  popołudnie spędziłem w „Javie”, nie poszedłem do misji. Nie spotkałem więc znajomego kocura ani nic nie poczytałem. A ponieważ postój skrócił się o kilka godzin, jutro już nigdzie nie wyjdę bo o piątej rano mamy odpływać. Do Savannah.

Wilmington, 11.05.2005

Pasażerowie na gapę przebywają ogromne odległości. Bardzo strachliwe nie są, a nawet gotowe bezczelnie wpatrywać się w obiektyw.

Komentarze