Sopocki Sheraton z pewnością nobiltuje imprezę i to z pewnością ten cel przyświecał organizatorom tegorocznego Pomorskiego Festiwalu Tańca, któryz zdecydowali się go zorganizować właśnie tam. Cel osiągnęli, lecz trochę żal, że miejsc siedzących starczyło dla nielicznych, a spora grupa ludzi musiała oglądać wyczyny starujących par stłoczona pod ścianą i zadowolona, że w ogóle udał jej się wejśc na salę. Szkoda, bo przecież hal w Trójmiescie nie brakuje i być może gdyby jeszcze reklama była lepsza (my dowiedzielismy się o festiwalu od naszego trenera) impreza mogłaby na siebie zarobić. Nietrudno przecież zgadnąć, że na fali popularności programów typu „Taniec z gwiazdami” widownia zgromadzi się raczej liczna.
Tyle tytułem narzekań, ponieważ cała reszta poza tym bardzo mi się podobała. Był to zresztą pierwszy turniej tańca jaki miałem okazję obejrzec na żywo
Początek niedzielnej, wieczornej gali to oczywiście przede wszystkim standardy. Walc angielski, tango, walc wiedeński, foxtrot… Kiedy przychodzimy na nasze zajęcia, mamy okazję podpatrywać trenujace pary turniejowe. Teraz była okazja przyjrzeć się jak wygląda występ, na który oni ciężko pracują tygodniami i miesiącami/
Cztery tańce. Tak na oko to chyba około półtorej minuty na jeden. A mimo to nie zazdrościłem im wysiłku. I stresu także nie, gdy czujne oczy sędziów śledziły każdy ich ruch.
Inna sprawa, że te miesiące trenngów oraz pot podczas nich wylany nie poszły na marne i było na co popatrzeć. A, że rywalizacja była bardzo zacięta niech świadczy chociażby but, zgubiony przez jedną z tancerek podczas kolizji z inną parą. Podniosla go i założyła dopiero po zakończeniu tej konkurencji. Dziwne, że w ogóle udało jej się dokończyć taniec w tak niefortunnych okolicznościach.
Najpiękniejsza jednak jest latyna. Ogromna dynamika tych tańców, duży ładunek namiętności oraz napiecie pomiędzy tancerzami, potęgowane jeszcze przez kuse i bajecznie kolorowe stroje zawodniczek to prawdziwa uczta.
Im wyższa klasa, tym pokazy ciekawsze. To już nie jest tylko perfekcyjne opanowanie ruchów. Dochodzi coraz doskonalsza interpretacja, dzięki której taniec z iście sportowego wyczynu przeradza sie w rodzaj aktorskiego widowiska.
Nie spodziewałem się, że rumba, tak zdawałoby się spokojna, choc namiętna, może być wytańczona z taką pasją, że czasem dościga z natury gorącą i aż kipiącą od energii sambę, albo cha-chę, które zresztą także znajdowały się w zestawie obowiązkowym do oceny.
Znaczna część publiczności rejestrowała te występy aparatmi fotograficznymi lub kamerami.
W końcu przyszedł czas na klasę A. Różnice w wyszkoleniu, czyli odpowiadające im klasy można było zauważyć na parkiecie łatwiej niż się tego mogłem spodziewać. Każda kolejna grupa wyraźnie przewyższała poprzednią, więc warto było czekać do samego końca.
Kiedy skończyli i wręczono nagrody, wyszliśmy.
– Która godzina? – spytał Mój Anioł – Jakoś nie chciało mi się wcześniej patrzec na zegarek – dodała.
– Dwudziesta pierwsza trzydzieści. O rany!!! – ja też zapomniałem o zegarku – Gdyby ktoś mi powiedział przed turniejem, że będę go przez ponad trzy godziny oglądać na stojąco to pewnie bym tu nie przyszedł. A przeleciało nie wiadomo kiedy…
Zeszliśmy do podziemnego parkingu, gdzie stał nasz samochód. W normalnych okolicznościach poszlibyśmy jeszcze gdzieś na kolację, albo przynajmniej na molo, skoro już byliśmy tuż obok. Ja jednak musiałem jeszcze skoczyć do biura, by jeśli nie obciąć to przynajmniej obic głowę hydrze permanentnych zaległości. Dobrze, że przynajmniej na ten turniej wykroilismy czas.
Gdynia, 11.04.2011; 01:00 LT