Pomoc anioła

Ponoc są, przybierają rozmaite postacie i pomagają ludziom. Jakiś anioł musiał być tutaj, w moim mieszkaniu, w Gdyni.

W inauguracyjnym wpisie na blogu pisałem, że zostawiłem gdzieś na statku dyskietkę z dziennikiem. Ileż je się jej naszukałem! Ile żałowałem. Przekopywałem po powrocie na statek każdą szufladę, przekładałem dyskietkę po dyskietce… W domu to samo. Na próżno. I dziś znalazłem. W pudełku z innymi dyskietami.

Możliwości są dwie. Albo wcześniej, jak mawia moja mama „diabeł ją ogonem nakrył” i nie mogłem jej zobaczyć, albo dobry anioł zlitował się nade mną i zwrócił zgubę. Jak by nie patrzeć, bez udziału sił nadprzyrodzonych sie nie obeszło.

Z radości, a i z powodu późnej pory nie piszę nic więcej lecz po prostu skopiuję jakiś archiwalny fragment. Bez polskich czcionek, bo wtedy takowymi nie dysponowałem.

Moja kochana dyskietka…

Gdynia, 02.03.2005

Morze Wschodniochinskie,  24.08.2000,  Czwartek

Nie chwal dnia przed zachodem slonca…

Bilis co prawda oslabl zupelnie, zdegenerowal sie do niewielkiego nizu 998 hPa, ale od wschodu rozbudowal sie wyz (ten sam, ktory nie puszczal Bilisa na polnoc). Powstala relatywnie duza roznica cisnien i nagle zerwal sie wiatr. Odlozylem wybieranie kotwicy do rana , ale nie mozna bylo przeginac paly. Trzeba chowanie sie dozowac z umiarem, aby nie draznic zbytnio czrterujacego i posrednio armatora. Wtedy latwiej im bedzie przelknac nastepne postoje w przyszlosci.

Podnieslismy kotwice o 05.10 i opuscilismy nasze schronienie, gdzie w porannym letargu znajdowalo sie jeszcze kilka innych statkow. Ciekawe czy ruszyly wkrotce za naszym przykladem? Tu, jak wszedzie, dziala instynkt stadny. Kapitanowie studiuja prognozy pogody, planuja trase licza godziny i… obserwuja sasiadow. Jezeli nikt sie nie rusza, to znaczy, ze jeszcze nie ma co sie wychylac. W koncu ktos decyduje sie sprobowac. Jakis czas potem ktos nastepny. A potem juz zaczyna sie masowe wybieranie kotwic, bo jezeli wszyscy jada, to znaczy, ze pogoda jest juz OK.

Oczywiscie nie zawsze tak jest. Kiedys na "Talei" opuszczalem spokojna zatoczke nieopodal Start Point na poludniu Anglii. Z prognoz wynikalo, ze sztorm juz zdycha. Przy wyjsciu spotkalem statek idacy w przeciwna strone. Plyneli z Irlandii i dostali strasznie w kosc na Atlantyku. Kiedy tamten kapitan uslyszal, ze kieruje sie na Zatoke Biskajska (plynelismy do Hiszpanii) zaczal mnie zaklinac, abym tego nie robil.

– Fale maja wysokosc kilka metrow! Jeszcze mozesz zawrocic!

Po takich slowach ma sie ochote zawrocic natychmiast. Jest jednak jeszcze zaloga, która obserwuje co czyni kapitan, a ten musi miec wlasne zdanie. Podziekowalem za rade i pelen watpliwosci zdecydowalem sie kontynuowac wznowiona dopiero co podroz. Rzeczywiscie, po wyjsciu okazalo sie, ze wiatr jest jeszcze calkiem mocny i musielismy halsowac, ale kiedy dotarlismy pod brzeg francuski, uspokajal sie w oczach i zanim dotarlismy na Biskaj, zrobilo sie zupelnie przyzwoicie. Dzieki temu przeskoczylismy ten burzliwy akwen w spokoju, miedzy jednym sztormem a drugim.

Dzis gdy tylko wychylilismy sie zza wysp, rowniez okazalo sie ze wiatr jest calkiem silny. Wkrotce osiagnal sile 7-8 w skali Beauforta, a kombinacja fali martwej i wiatrowej robila sie coraz mniej mila. Okolo dziesiatej rano odebralem biezaca mape pogody, z ktorej wynikalo, ze znajdujemy sie w obszarze sztormowym. Jedyna pociecha bylo to, ze ow obszar dosc szybko przemieszcza sie na polnoc czyli w przeciwnym kierunku niz my. Byla wiec szansa, ze wieczorem troche sie uspokoi.

O 16.20 przyszla pora na zmiane kursu na 213 stopni. Przechyly byly na tyle duze, ze nie zdecydowalem sie na to. Mielibysmy fale prawie z burty. W ladowniach stal. Gdyby ladunek przesunal sie podczas silnego przechylu to nie zdazylibysmy chyba nawet odmowic zdrowaski. Kontynuowalismy wiec jazde kursem 195 stopni, ktory kierowal nas prosto na polnocny skrawek Tajwanu. Nie po drodze, ale mimo wszystko naprzod i troche bezpieczniej.

Do brzegow Tajwanu dotrzemy dopiero rano po sniadaniu. Tam juz nie bedzie tak duzej martwej fali, lad nas osloni od poludniowo-wschodniego wiatru i wtedy spokojnie zrobimy ostatni skok na druga strone ciesniny, prosto do Quanzhou. Tak sobie planowalem, a tymczasem okolo osiemnastej przyszedl bardzo silny szkwal i ulewa, a po paru minutach zrobilo sie prawie zupelnie cicho. Wiatr zelzal do 4 w skali Beauforta. Kiedy do dziewietnastej owa "cisza" nie zostala przerwana, zaczelismy ostroznie probowac polozyc statek na kurs 215 stopni. Sama martwa fala nie byla juz tak bardzo uciazliwa, a na dodatek pojawily sie kutry rybackie, co w mysl owego instynktu stadnego od razu poprawilo nastroje, no bo jezeli miejscowi juz wyplywaja… Teraz jest dwudziesta druga i od kilkunastu minut znow wieje solidnie. Wlasnie przerwalem pisanie aby kazac zmienic kurs na 200 stopni. Za bardzo zaczelo nami miotac.

Ciezki dzien. Ostatniej nocy spalem trzy godziny, a i tej nie pospie. Ide obejrzec jakis film na video, a potem zobaczymy co dalej.

Komentarze