POGADAŁEM O ZBAWIENIU

 

Niedaleko kei, przy której stoimy znajduje się barak, w którym znaleźli sobie siedzibę morscy misjonarze. Pisałem już chyba kiedyś o tym jak zrzeszeni w rozmaitych organizacjach staraja się zawsze być blisko przebywających w portach marynarzy, umożliwiając im telefoniczny (a ostatnio coraz częściej e-mailowy) kontakt z rodzinami, drobne zakupy, rozrywke w postaci gier, lektury, filmów. Dbają o to, by pozostawieni samym sobie faceci nie padli łatwym łupem rozmaitych night-clubów czy drink-barów. Często, szczególnie w nowoczesnych, położonych daleko od miast portach, podczas krótkich, kilkugodzinnych postojów stanowia jedyny kontakt ze światem zewnętrznym (jeżeli nie liczyć dokerów).

Dziś po kolacji wybrałem się tam na parę minut, żeby sprawdzić skrzynkę e-mailową i poczytać w internecie o wczorajszych wyborach. W misji dyżur miało małżeństwo: Holender i Niemka z byłej NRD. Jak się później dowiedziałem oni zakładali tę misję w Vancouver dwadzieścia cztery lata temu.

Zaczęło się od zwykłej, kurtuazyjnej rozmowy. Opowiadałem z jakiego kraju jestem, co robię, oni na to, że dziś dużo się mówi u nich o Polsce w związku z wyborem nowego prezydenta. Potem oni zaczęli opowiadać o sobie skąd są i, że przyjechali tu prawie ćwierć wieku temu. I o tym, że zakładali misjonarską organizację „Lighthouse Harbour Ministeries”. Ja im na to, ze znam podobną: „Maritime Christian Ministries”, z Anglii.

– Z Anglii? Mieszkałem jedenaście lat w Wielkiej Brytanii.

– Znam pastora z Liverpool – kontynuowałem

– Z Liverpool? Czy to może Stan… (tu padło nazwisko)?

– Tak! Jego znam!

– Maria! On zna Stana i Irenę!!! – wykrzyknął do żony Teus.

Niesamowite, jak mały jest ten świat.

Oczywiście nie mogło już byc mowy o dłuższym surfowaniu. Usiedliśmy przy kawie i ciastkach (skąd wiedzieli, że właśnie tego mi było trzeba?) i zaczęła się długa rozmowa. Holender opowiadał mi o swoim życiu. O tym jak wychowany w tradyjnej, chrzescijańskiej rodzinie nie wierzył w Boga, aż pewnego dnia już niemal pełnoletni poczuł potrzebę zgłebiania Pisma. Powiedział rodzicom, że się nawrócił.

– Jak mogłeś się nawrócić skoro przez cały czas byłeś chrzescijaninem? Byłeś ochrzczony… – tłumaczyli rodzice.

 Byłem, ale nie wierzyłem. Teraz wierzę.

Potraktowali to jako fanaberie wieku dojrzewnia, ale na wszelki wypadek odesłali do pastora. Pastor jednak argumentował tak samo jak rodzice, a młodemu chłopakowi nie wypadało się spierać. Ponieważ jednak czytał coraz więcej i na dodatek zaczął publicznie dyskutować o sprawach wiary, nie spodobało sie to ani rodzicom ani pastorowi, który, gdy nie pomogły ani prośby ani groźby… wykreslił chłopaka z listy parafian. Ten zaś nie przejął się tym i studiował Pismo dalej.

– Już Jezus powiedział, ze najtrudniej jest byc prorokiem we własnym kraju. – skomentowałem

W końcu rodzice ulegli i wysłali go do dwuletniej szkoły, gdzie mógł pogłębiać wiedzę prowadzony przez duchownych.

Później była opowieść o poznaniu Marii, która niedługo wcześniej opuściła z ciężko chorym ojcem NRD. O ich małżeństwie, o wyjeździe do Kanady, o dzieciach. Rozmawialismy też o religii, ale w bardzo osobistych aspektach. Podarował mi Nowy Testament z dedykacją, a na koniec zapytał

– Myslisz, że będziesz zbawiony?

Zamurowało mnie.

– Zbawiony? Gdybym chciał tak uważać, popełniłbym grzech pychy.

– Dlaczego?

– To chyba oczywiste.

– Zbawienie nie jest przecież efektem zwykłego położenia na szali dobrych i złych uczynków. To dar Boga, Jezusa, który wziął na siebie grzechy moje i twoje. Ja wierzę, że będę zbawiony nie przez swoje uczynki, bo przecież mimo wysiłków grzeszę, lecz przez odkupienie moich win przez Chrystusa. On zsyła nam dar, a nam wystarczy go jedynie zaakceptować.

– Jeżeli jest tak łatwo jak mówisz, to mielibyśmy samych zbawionych, którzy akceptowaliby ten dar, lecz używali życia w sposób daleki od Dekalogu.

– Nie, bo jeżeli na prawdę przyjmujesz Chrystusa i jego dar, to przestaje cię pociągać ciemna strona ziemskiego życia.

Trudno odmówić mu logiki, ale czy przekonał mnie w stu procentach? Co wobec tego z Sądem Ostatecznym? Odpowiedział natychmiast o złoczyńcach umierających na krzyżach obok Jezusa, z których jeden jeszcze tego samego dnia miał ze Zbawicielem trafic do Raju.

Czas mnie gonił, bariera jezykowa stawała się coraz bardziej dokuczliwa by swobodnie rozmawiać o niuansach, a poza tym Teus był zdecydowanie lepiej przygotowany teoretycznie.  Nieważne jednak. Bez względu na wynik tej rozmowy był to bardzo interesujący wieczór.

– Odwiozę cię na statek – zaproponował, gdy zbierałem sie do wyjścia.

Droga była jednak zbyt krótka, by kontynuować poprzednią dyskusję. Pożegnaliśmy się serdecznie.

– Masz mój e-mail. Napisz kilka słów i odwiedź nas gdy będziesz w Vancouver.

Vancouver, 24.10.2005, 22:15 LT

Komentarze