PODZIEMNY SCHRON W SZCZECINIE

Do lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia mało kto wiedział, że pod skarpą tuż obok dworca PKP Szczecin Główny znajdował się największy cywilny schron z okresu II Wojny Światowej. Po wojnie został zaadoptowany na schron przeciwatomowy, więc oczywiście jego istnienie było objęte tajemnicą. Dopiero po upadku komuny, rygor informacyjny został poluzowany. Musiały jednak upłynąć kolejne lata, by przeciętny śmiertelnik mógł zajrzeć do środka. Wydzierżawiono schron od PKP i urządzono w nim ekspozycję oraz trasę turystyczną. Szybko okazała się on hitem i w 2008 roku zdobyła nagrodę jako Turystyczny Produkt Roku Województwa Zachodniopomorskiego.

Kiedy w maju bieżącego roku miałem okazję zwiedzać trasę z okresu II Wojny ŚwIatowej (oddzielna nawiązuje do okresu komunistycznego i przeciwatomowej funkcji schronu) nadal zdjęcia można było wykonywać tylko w niektórych miejscach.  Tajemnica obowiązuje.

Na początku wycieczki przewodnik wprowadził nas w temat nalotów na Niemcy, a na Szczecin w szczególności.

O ile naloty na miasto trwały od 1940 roku to jednak do 1943 roku nie przyniosły miastu wielkich strat. Alianci dopiero nabierali doświadczenia i doskonalili taktykę dywanowych nalotów. Na przykład jak podaje portal Sedina.pl –  http://sedina.pl/wordpress/index.php/2007/09/30/naloty-na-szczecin-we-wrzeniu-1941-r/ dwa wrześniowe naloty z 1941 roku przyniosły więcej strat niż wszystkie poprzednie, a jeden z nich (w nocy 19/20 września 1941 r., w wykonaniu 40 bombowców, pozbawił życia 5 lub 6 osób, raniąc 22). Hekatomba miała dopiero nadejść.

Niemcy oczywiście przygotowywali się na ewentualność nasilających się ataków. To właśnie w 1941 roku powstał schron w kompleksie dworca głównego. Od najwyższego wyjścia w rejonie dzisiejszego Placu Zawiszy do podłogi na poziomie tunelu pod peronami obiekt ma siedmanście metrów wysokości i pięć kondygnacji. Żelbetonowe ściany mają trzy metry grubości, a strop 2,80 metra. Najdłuższy korytarz ma sto metrów długości w linii prostej. Całość ma powierzchnię 2500 metrów kwadratowych i mogła pomieścić 2500 osób.

Zarządzaniem i kierowaniem przybywającą ludnością zajmowała się Obrona Przeciwlotnicza Rzeszy – Reichluftschutzbund (RLB). Powstała w 1933 roku organizacja skupiała 1 mln. 900 tys. Członków, z czego tylko sto tysięcy na stalych etattach – reszta to ochotnicy, głównie dziewczęta i kobiety, ponieważ mężczyźni w większości przebywali na froncie.

Po ogłoszeniu alarmu przeciwlotniczego ludność miała około dwudziestu minut na wejście do schronu. Potem zamykano hermetyczne drzwi i czekano na odwołanie.

Przed drzwiami porządku pilnowały właśnie funkcjonariuszki RLB.

Schron przeznaczony był wyłącznie dla niemieckich cywilów. W Szczecinie mieszkali również obywatele innych nacji oraz przebywała liczna grupa pracowników przymusowych z podbitych krajów. Wszyscy oni musieli szukać schronienia w innych miejscach, najczęsciej w piwnicach rozmaitych budynków.

Trasa zwiedzania wiodąca surowymi korytarzami urozmaicona jest ekspozycjami plakatów i zdjęć przybliżających tamte czasy.

Możemy więc oglądać propagandowe plakaty i odezwy z czasów, kiedy teutońska machina wojenna gniotła całą Europę i wydawała się nie do pokonania.

Oczywiście większa część ekspozycji poświęcona jest sytuacji w Polsce.

W miarę jak sytuacja na froncie zmieniała się na niekorzyść Niemiec, a alianckie lotnictwo zdobywało przewagę, angielsko-amerykańskie naloty stawały się częstsze i dotkliwsze. Ich kalendarium można znaleźć w kolejnym korytarzu.

Znamienne, że w 1945 roku przeprowadzono ich już tylko cztery – ostatni 9 marca. Nie było już widocznie potrzeby bombardowania czegolowiek. Znaczna część miasta była i tak zniszczona. Nadciągająca Armia Czerwona zajęła je 26 kwietnia, na tydzień przed upadkiem Berlina.

Za to w 1944 roku Szczecin przyjmował już cios za ciosem.

W historii II Wojny Światowej dużo wspomina się o masowych bombardowaniach Londynu i ilości bomb zrzuconych przez hitlerowców na stolicę Anglii. Od 1940 roku, kiedy trwała zaciekła Bitwa o Anglię do 1943 roku znacznie udoskonalono metody niszczenia oraz zabijania i chociaż na Szczecin spadło mniej bomb niż na Londyn, to jednak ilość materiałów wybuchowych i zapalających w nich użyta była nieporównywalnie większa. Jeżeli weźmie się pod uwagę różnice wielkości obu miast skala zniszczeń wydaje się zrozumiała.

W tym czasie przeciętny niemiecki mieszkaniec miasta wychodził z domu do pracy z podręczną walizką, w której miał najpotrzebniejsze rzeczy. Nie miał bowiem pewnośći, czy po zakończonej dniówce jego mieszkanie będzie jeszcze istnieć. Z tą walizką w razie czego mógł uciakać do schronu, a potem mieć zaspokojone podstawowe potrzeby gdy przyszło żyć gdzie indziej.

Jaka różnica nastąpiła między wspomnianym choćby wyżej „dużym nalotem” z 1941 roku a rokiem 1943 niech świadczy chociażby zaangażowanie sił i wielkość strat po nalocie w nocy 20/21 kwietnia 1943 roku (ponad dwa lata przed upadkiem miasta) „z okazji” 54 urodzin führera . Tym razem nad miasto nadleciało 339 bombowców zabijając 586 osób, w tym 89 dzieci (źródło: portal Sedina.pl, http://sedina.pl/wordpress/index.php/2009/04/21/nalot-na-szczecin-2021-kwietnia-1943-r/), ciężko raniąc 300. Kolejnych 300 osób zostało uznanych za zaginione. Tylko podczas tego jednego nalotu całkowicie zniszczono 300 budynków, ciężko uszkodzono 407, a średnio i lekko 2843. Portal Sedina.pl publikuje wspomnienia ostatniego hitlerowskiego prezydenta policji, C. Grundeya, który nominację otrzymał natychmiast po owym nalocie i z Berlina autostradą zdążał w kierunku Szczecina.

Osiągnęliśmy już autostradę na wysokości Eberswalde, kiedy na niebie ukazała się dziwna chmura. Siedzący koło mnie kierowca sądził, że należy się liczyć z ewentualnym deszczem. Jednak im dalej się posuwaliśmy, tym chmura stawała się większa i ciemniejsza. Dopiero na wysokości Prenzlau można się było przekonać, że to wysokie na setki metrów szaro-biało-czarne dymy i opary pożarów, unoszące się nad Szczecinem, które silnie kontrastowały z czystym błękitem nieba. Im bardziej się zbliżaliśmy, tym bardziej widoczne były nawet całe słupy ognia jako przedsmak tego, co nas tam prawdopodobnie czekało.

Z autostrady zjechaliśmy w Kolbitzow [Kołbaskowo]. W dzielnicy Scheune [Gumieńce] natrafiliśmy na pierwsze poważniejsze zniszczenia. Po obu stronach ulicy na ocalonych rzeczach bezradnie siedzieli ludzie – na sofach, krzesłach, stołach, które bezładnie, w najwyższym pośpiechu zdołali wynieść ze swoich zbombardowanych gospodarstw. Cały ten dobytek pilnowany był przez starsze dzieci i dziadków, podczas gdy dorośli troszczyli się o niezbędne sprawy i przyszłe noclegi.

Gdy wjechaliśmy do miasta, wokół nas roztaczał się makabryczny obraz zniszczeń przy Barnimstraße [al. Piastów]. Przy Galgwiese [ul. Dąbrowskiego] widać było wciąż tlące się ruiny płonących domów a ich mieszkańcy w bezsilnym zwątpieniu próbowali ratować resztki swojego dobytku. Wkrótce przejazd przez Barnimstraße zagrodziły rozrzucone siłą wybuchu wagony tramwaju, rozerwana trakcja elektryczna i rozwinięte węże strażackie, tak że trzeba było szukać objazdu. Pełne dymu i sadzą powietrze było nieznośnie gorące.

Hitlerowskie plakaty były już dalekie od buty z czasów początku wojny.

Oprócz materiałów wybuchowych, znaczna część to były zapalające bomby fosforowe. W płonących obiektach temperatury dochodziły do 1000°C. Podobna panowała w płonącej jak pochodnia słynnej, szczecińskiej „Kaskadzie” w 1981 roku. Od gorąca topiły się wtedy plastikowe elementy znaków drogowych w sąsiedztwie. W 1981 roku to był jeden budynek. Tymczasem w 1943 i 1944 w ogniu stały  całe dzielnice. Tak gwałtowny wzrost temperatury na stosunkowo dużej powierzchni powodował huraganowe wiatry w rejonach objętych pożarem. W mieście rozgrywało się więc prawdziwe piekło.

Mapa zniszczeń przedstawiona jest na poniższej mapce

Przestała istnieć niemal cała historyczna zabudowa miasta skupiona od wieków wokół rzeki. Po wojnie cegły z ruin zostały wykorzystane do odbudowy Warszawy.

Ekspozycja w korytarzach ukazuje zrujnowane miasto po objęciu go przez polską administrację.

Na portalu Sedina.pl, pod zamieszczonymi wyżej linkami znajdują się zdjecia wykonane bezpośrednio po nalotach. Trudno o tym nie myśleć kiedy przemierza się długie, surowe korytarze, z napisami i strzałkami malowanymi fosforyzującą farbą na wypadek braku prądu. Hermetycznie zamykane, zaopatrzone w niezbędne do życia materiały i instalacje miały pozwolić przetrwać grupie wybrańców. A, że koszmar nie skończył się 8 maja 1945 roku, nowe władze przystosowały schron do warunków wojny atomowej, bo przecież technologia zabijania posunęła się o kolejny krok do przodu. O tym jednak napiszę, kiedy przy okazji jednej z następnych wizyt w Szczecinie wybiorę się na tę drugą trasę.

Gdańsk; 18.08.2012; 16:45 LT

Komentarze