PODRÓŻ ZGODNIE Z PLANEM

PKP prowadzi polityke t.zw. skomunikowania pociągów, czyli przesiadania się z jednego do drugiego bez zbędnego oczekiwania. Jest to dobry pomysł, tyle tylko, że moim zdaniem zanadto ambitny. Czas bowiem, jaki założono na przesiadkę to… 5 minut. Nie zawsze, a wręcz rzadko pociągi spotykaja się przy tym samym peronie. Zazwyczaj trzeba więc zejść do tunelu, przejść na inny peron (najpierw dowiedzieć się, na który), a potem po schodkach na inny peron. Jeśli ma się rezerwację, to należy poszukać właściwego wagonu. Kuszetka albo sypialny stoją zazwyczaj na początku lub końcu składu, a to oznanacza dakszy rajd wzdłuz peronu. Nie twierdzę, że pociąg nie poczeka na wszystkich, ale nie jest to komfortowa sytuacja, gdy czas minął, semafor pokazuje zielone światło, a ktoś jeszcze biegnie na peron lub szuka swojego wagonu. Jeszcze mniej komfortowo jest, gdy pociąg się spóźnia, a opóźnienie o kilka czy kilkanaście minut nie jest w naszym kraju niczym wyjątkowym. Piszę zresztą o biegnących ludziach, a co mają począć starzy albo chorzy, którzy nawet po płaskim idą powoli, a droga po schodach przez tunel jest dla nich dużym utrudnieniem? Wystarczyłoby tak skomunikować pociągi, by ten następny przyjeżdżał i odjeżdżał n.p. kwadrans, a nie pięć minut później. Na trasach dalekobieżnych nikogo te dodatkowe dziesięć minut nie zbawi, a o ile mniej stressów.

Ja miałem owe pięć minut na przesiadkę w Warszawie. Czekałem na peronie w Kędzierzynie, lecz pociąg nie nadjeżdżał. Pojawiła się informacja, że ma dziesięć minut opóźnienia. 

opozniony pociag 01

Zanim porzyjechał i odjechał, zrobiło się piętnaście. Zgłosiłem konduktorowi, że mam bilet z wykupionym miejscem sypialnym na następny pociąg i miły pan stwierdził, że zgłosi to dyspozytorowi, ale radził zachować cierpliwość, bo takie opóźnienie można będzie jeszcze zmniejszyć.

Kiedy jednak wjechaliśmy na Centralną Magistralę Kolejową, pociąg zamiast gnać, wlókł się raczej i przed Warszawą był spóźniony już o pięćdziesiąt minut. Minęła 22:55, o której z Warszawy Centralnej miał odjeżdżać pociąg do Kołobrzegu. Wtedy konduktor przyniósł wieści od dyspozytora.

– Wysiądzie pan na dworcu Warszawa Zachodnia. Stamtąd o 23:20 odjedzie pociąg do Świnoujścia. Wysiądzie pan w Kutnie o 00:52 i złapie pan ten swój pociąg, ktory jedzie trochę okrężną drogą i z Kutna wyjedzie o 00:56.

– A zdążę na ten o 23:20? – spytałem spoglądając nerwowo na zegarek.

– Poczekają – uspokoił mnie konduktor.

Na wszelki wypadek poprosiłem o potwierdzenie opóźnienia na odwrocie biletu.

opozniony pociag 02

Wjechaliśmy tam dokładnie o 23:20. Chwyciłem walizkę oraz torbę podróżną i ruszyłem biegiem na sąsiedni peron. Wsiadłem do pociągu, w którym były juz tylko miejsca stojące. Ten jednak wciąż nie odjeżdżał. Minuty mijały a on stał. W końcu okazało się, że czeka na opóźniony pociąg z Krynicy. Kiedy wreszcie tamten nadjechał i podróżni się przesiedli, ruszyliśmy. Z dwudziestominutowym opóźnieniem.

Poszedłem do konduktora zgłosić, że mam łapać w Kutnie tamten pociąg.

– Wiemy, zgłosimy dypozytorowi i jak będzie trzeba to poczeka.

Jestem człowiekiem małej wiary i jakoś ten beztroski spokój konduktora do mnie nie przemówił.  Tym bardziej, że parę minut później pojawił się inny z poleceniem:

– Bileciki do kontroli.

Pokazałem swój. Pan długo się mu przyglądał i orzekł:

– To nie jest bilet na ten pociąg. Pan ma bilet internetowy wykupiony na konkretny pociąg i miejsce, a jedzie pan zupełnie innym. Musi pan wykupić bilet na to połączenie.

Ponieważ stwierdziłem stanowczo, że żadnego biletu nie kupię bo jadę do Kutna łapać swój pociąg, na który nie zdążyłem z winy PKP i jestem tu zgodnie z zaleceniem dyspozytora, pan powiedizał, żebym został w przedziale, a on pójdzie sprawdzić. Zabrał bilet i poszedł, a przed drzwiami przedziału pozostał ochroniarz (konduktor sprawdzał biltey z ochroniarzem, bynajmniej nie z SOK, lecz z prywatnej firmy ochroniarskiej).  Po chwili wrócił i pozwolił mi kontynuować podróż.

– Rzeczywiście, skoro ma pan się przesiąść w Kutnie na właściwy pociąg, to w drodze wyjątku uznam panu ten bilet.

Ujęła mnie łaskawość owego pracownika kolei. Pan ochroniarz też jakby złagodniał. Nawet ja zapomniałem o opóźnieniu i jeszcze chwila, a nauczeni filmami z Hollywood zaczęlibyśmy się sciskać wzruszeni happy endem.

Po chwili jednak niepokój wrócił.

– Duzo peronów jest w Kutnie? – spytałem

– Nie wiem – odpowiedział konduktor.

– A nie wie pan, na ktorym staje ten pociąg do Kołobrzegu?

– Nie wiem.

– Ale wiedzą, że mają na mnie poczekać?

– Zadzwonię i powiem.

Kiedy wjeżdżaliśmy na stację, konduktor pojawił się znów z informacją. Że tamten pociąg jedzie za nami. Odetchnąłem z ulgą. Okazało się, że my jesteśmy opóźnieni dwadzieścia minut, ale tamci za to pół godziny. Stałem na peronie, deszcz zacinał, ale wcale mnie to nie ruszało. Byłem szczęśliwy, że zdążę na czas do pracy i, że nie zapłacę mandatu za brak opłaty za parkowanie (samochód zostawiłem bowiem przed dworcem w Sopocie z biletem parkingowym ważnym do poniedziałku do godziny 10:00).

Otworzyłem drzwi mojego wagonu, gdy już się zatrzymał i od razu zderzyłem się z panią konduktorką.

– A pan dokąd?! To jest wagon sypialny! – krzyknęła zagradzając mi drogę.

– No właśnie. Ja mam bilet na ten wagon.

– Co? Tylko niech pan nie mówi, że na miejsce numer trzynaście.

– Zaraz sprawdzę.

Sprawdzam.

– Trzynaście – potwierdzam.

– To pan w Warszawie miał wsiadać a nie tutaj!

Tu nastapił opis w skróconej wersji moich perypetii podróżniczych, podsumowany przez panią:

– Ale ja juz mogłam dawno sprzedać pańskie miejsce.

– Ale przecież mieli poinformowac o tym, że będę wsiadać.

– Mnie nikt nie informował.

Na szczęście owo miejsce jako jedyne nie zostało sprzedane i mogłem położyć się spać. Pani konduktorka, kiedy już mnie wpuściła okazała się zresztą całkiem miłą i uprzejmą osobą. Najwyraźniej zadziałał syndrom przynależności do grupy. Nie byłem już obcym, przemokniętym przybłędą na peronie, lecz członkiem wagonowej społeczności.

Położyłem się spać. Obudzono mnie w Gdańsku. W sam raz tyle, żeby się ubrać, zabrać rzeczy i wysiąść w Sopocie. Pociąg nadrobił większość opóźnienia i przyjechał z zaledwie pięć minut po czasie. Spokojnie i nawet wcześniej niż potrzeba dotarłem do pracy.

A Anioł podsumował całą tę historię:

– Tyle się wydarzyło, a tak naprawdę przyjechałeś tym pociągiem co trzeba i na dodatek prawie punktualnie. Czyli obiektywnie wszystko przebiegło sprawnie i zgodnie z założonym planem. Wsiadłeś i dojechałeś jak zamierzałeś. To prawie jak u nas w pracy. Adrenalina nam skacze, załatwiamy rozmaite rzeczy w środku nocy w trybie pilnym, a kiedy uda się wszystko zgrać i statek wypłynie zgodnie z planem, ludzie obserwujący wszystko z boku, nawet nie zauważą naszej akcji. Wszystko przecież odbyło się planowo.

Święte słowa.

Gdynia, 19.05.2010; 08:15 LT

Komentarze