PODKRĘCANIE TEMPA

 

Słoneczne popołudnie w Bostonie. Chciałoby się powiedzieć: złota, polska jesień. Jaka odmiana w porównaniu z porankiem w Gdańsku:

Gdański poranek pomimo deszczu oraz wiatru i tak okazał się miły. Za sprawą Anioła, który pomimo bardzo wczesnej pory odprowadził mnie aż na samo lotnisko. Mógłby ktoś powiedzieć: drobna rzecz. Jest jednak ogromna różnica między takim wyjazdem, kiedy do końca stoi się przytulonym gdzieś na środku hali, w oderwaniu od świata, nie zważając na przewijające się w obie strony potoki pasażerów, a zwyczajnym przyjazdem na lotnisko samotnie, rutynowym przemknięciu przez odprawy i równie rutynowym oczekiwaniu na boarding bez większego znaczenia czy to jeszcze Polska czy już daleki świat.

Lot był stosunkowo krótki jak na transatlanycką trasę i na dodatek prosto do portu docelowego. Nie było przesiadek w USA więc zdążyłem do hotelu jeszcze na drugą połowę meczu Polska – Kazachstan. Jescze raz błogosławiłem internet dzięki, któremu mogłem wysłuchać transmisji w radiowej „Jedynce”

Kolejna podróż kończy tydzień, który obfitował jak zwykle w mnóstwo pracy. Dość powiedzieć, że ledwie zdążyłem kupić walizkę, bo stara nie wytrzymała trudów częstego przeładowywania na lotniskach. Piątkowy dzień pracy zakończyłem dopiero około dwudziestej pierwszej bo to była jedyna możliwość zakończenia analizy budżetów za trzy kwartały. Dział Księgowości postanowił nie wypuścić mnie przed zakończeniem całości, bo potem nie wiadomo kiedy znów udałoby się spotkać. Ale dzięki tak spędzonemu wieczorowi mogliśmy z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku jako pierwsza grupa statków kompanii zamknąć trzeci kwartał. Tyle tylko, że potem musiałem pędzić do supermarketu, by rzutem na taśmę, przed jego zamknięciem kupić wyżej wspomnianą walizkę. Nie też było lepszego momentu na awarię świateł w samochodzie. Wizyta na stacji benzynowej by kupić żarówkę, Wymiana i powrót do domu krótko przed północą. Pakowanie walizek z oglądaniem jednym okiem powtórki debaty Tusk – Kaczyński nadawanej w TVN-24. O pierwszej wreszcie czas na herbatę i kawałek ciasta. Pierwsza chwila spokoju od wyjscia do pracy szesnaście godzin wcześniej. Herbata zbiega się z przyjazdem Anioła, więc w jej obecności smakuje wybornie. I nieważne, że mamy tylko nieco ponad cztery godziny do pobudki, by zdążyć na lotnisko.

Dobrze, że mamy możliwość spotykania się czasem w trakcie dnia. To często jedyna możliwość wyciszenia się. Pani w naszej ulubionej „Jahmaice” serwuje wyjątkową muzykę i oferuje przedziwne kompozycje kaw oraz herbat. Czasem zamiast nich wybieramy aromat jakiejś egzotycznej lampki wina.

Czasem taka lampka, pomimo odwracania świata do góry nogami, potrafi wyostrzyć zmysły i uczynić umysł bardziej błyskotliwym. Ciągle jestem pod wrażeniem trafnej diagonozy problemu sporządzonej przez Anioła. Ale od początku…

Przychdzimy pewnego dnia, a tu pani od progu informuje, ze ulubionej muzyki nie będzie, bo coś się stało z odtwarzaczem płyt schowanym w szafce, który nagle zaczął szwankować i scisza dźwiek sam z siebie. Pani poprosiła przy okazji, abym sprawdził czy nie da się jakoś temu zaradzić.

Sprawdziłem.

Połączenia kabli były dobre. Sprzęt wydawał się sprawny, ale gdy zamykałem dzrwi od szafki, natychmiast się wyciszał. Pierwszy sukces, że wiedziałem już kiedy to się zdarza, bo pani mówiła, że losowo. Na tym jednak moja pomoc się skończyła. Pomimo wielu teorii (może to coś z falami radiowymi, bo łączność z głośnikami była bezprzewodowa?), odtwarzacz nadal odmawiał posłuszeństwa. Poddałem się.

– Może to przyciski? – zapytał Anioł, kiedy wróciłem do stolika.

– Co?

– No, może drzwi ich dotykają jak je zamykasz?

Jej słowa jak blask potężnej błyskawicy olśniły mój umysł. Zerwałem się z sofy i biegiem ruszyłem znów za ladę. Otworzyłem drzwi szafki, w której stał odtwarzacz. Cofnąłem go pół centymentra wgłąb półki. Zamknąłem drzwi i…. nie wyciszył się! Chór anielski zagrał mi jakąś niesamowita frazę, jakby skrzyżowanie "Alleluja" z finałem IX Symfonii Beethovena. Przy jej słyszanych tylko przeze mnie dźwiękach przekazałem pilota w ręce naszej pani kelnerki. Problem rozwiązany! Odtwarzacz stał bowiem na skraju półki i zamykanie drzwi podowało przyciskanie przycisku sterującego dźwiękiem. Byłem zszokowany, Szukałem przyczyn nie wiadomo gdzie, a tu cos tak banalnego!

– Blondynka tez czasami potrafi cos wymyślić – odparł skromnie Anioł przy ostatnich taktach patetycznego hymnu.

Mijający tydzień upłynął też pod znakiem spotkań z moim dawno nie widzianym przyjacielem z gór. Okazja trafiła się przypadkiem, ale była wyjątkowa. Jego film p.t. „Badamy tajemnice DNA” zakwalifikował się bowiem do finału II Ogólnoposkiego Festiwalu Filmów Popularnonaukowych, który odbywał się w Sopocie i jako jeden z tuzina wyselekcjonowanych obrazów walczył o główną nagrodę. „Hrabia”, (bo tak nazywaliśmy go przed laty), przyjechał w środę po południu. Po zakończeniu pracy pojechałem do hotelu, w którym był zakwaterowny. Nie widzieliśmy się chyba z piętnaście lat. I chociaż od czasu do czau pisywaliśmy do siebie e-maile, to jednak spotkanie po tak długim czasie było czymś wyjątkowym. Długi wieczór opowieści, prezentacji zdjęć, wspomnień z dawnych czasów zakończył się gdzieś koło drugiej w nocy. Następny wieczór spędziliśmy podobnie, tyle tylko, że głównym wątkiem stały się filmy zrealizowane przez Hrabiego, w tym przedpremierowy pokaz filmu konkursowego, który na festiwalu pokazany miał być dopiero następnego dnia rano. I ten wieczór przeciągnął się do późna w nocy. W piątek, z braku czasu” na spotkanie już szans nie było. Werdykt festowalowego jury miał byc ogłoszony w sobotę po południu. Kiedy przyjechałem do hotelu, zajrzałem na stronę internetową tej imprezy, lecz wyniki nie zostały jeszcze wprowadzone. Trzeba więc potrenować cierpliwość.

Portsmouth, 13.10. 2007; 19:15 LT

Komentarze