Pod presją złych wiadomości

Poranek w swoim szczecińskim łóżku. Jak było miło… Byłoby nawet fajniej gdyby nie zadzwonił telefon z jednego ze statków. Kolejny problem. Miłe z ich strony było, że czekali do północy, aby zadzwonić gdy u mnie będzie już dziewiąta rano.

Wizyta w szpitalu napawała mnie niepokojem. Pocieszanie ludzi nie jest moją mocną stroną. Zawsze wydaje mi się, że sztuczność w podobnych sytuacjach czuć na odległość. Dlatego nie próbuję pocieszać na siłę, lecz raczej staram się znaleźć trochę rozsądnej nadziei w danej sytuacji. Mama jednak przywitała mnie uśmiechnięta. Gdyby nie szpitalne otoczenie, wydawać by się mogło, że nic się nie dzieje. Bardzo byłem jej za to wdzięczny. Moglismy bowiem rozmawiać normalnie. Oczywiście głównego tematu uniknąć się nie dało. Nawet nie próbowałem tego robić, bo byłoby to zwykłą ucieczką od problemów, tchórzostwem. Zapytałem jak wyglądają sprawy. Rozmawialiśmy o pierwszych badaniach i o tych, które dopiero są planowane, by pomóc w podjęciu decyzji co dalej. I w trakcie tej rozmowy w ciągu ułamka sekundy nastąpiło załamanie. Oczy pełne łez i jakby zdziwienie pełne wyrzutu

– Aż nie chce mi się wierzyć, że muszę niedługo umrzeć..

– Jeszcze nie wiadomo czy umrzeć. Najpierw zaczekajmy na resztę badań. Nawet gdyby potwierdziły problem, to przecież pewien procent ludzi daje się wyleczyć. Wiary i walki nam trzeba – próbowałem zażegnać kryzys. Mama doprowadziła się do porządku bez mojej pomocy. Wyglądała na bardzo silną starając się nie dopuszczać do wybyuchów słabości. Zupełnie inaczej niż wcześniej. Byłem z niej dumny, podziwiałem godność z jaką przyjmuje złe rokowania i dziękowałem w duchu, że nie wystawia mnie na próby niezręcznego pocieszania.

W domu cisza i powaga. Tato niewiele się odzywa. Mówił, że wczoraj mama była załamana.

– Nie dziwię się jej, bo ja też jestem załamany – powiedział.

– Tato, nie urządzajmy opłakiwania i pogrzebu już teraz – odparłem. – Jeszcze czuje się nieźle i jeszcze nie znamy wyników wszystkich badań. Nawet gdyby były złe, to może jakieś kolejne operacje, chemie będą wciąż możliwe.  Nie można tracić nadziei i poddawać się bez walki.

Prowadząc taka dyskusję, przerywaną długimi okresami milczenia obejrzeliśmy mecz Azerbejdżan – Polska. Po raz pierwszy oglądałem naszych piłkarzy na żywo w walce o punkty do MŚ 2006. Muszę powiedzieć, że zrobili na mnie bardzo dobre wrażenie swoją konsekwencją, dobrą grą z pierwszej piłki i… skutecznością. Zwłaszcza w zestawieniu z resztą wyników. Oprócz przegranego meczu z Anglią, Polacy tylko raz nie strzelili co najmniej trzech bramek, a to już nie jest przypadek.

Wieczór spędziłem u dawno nie widzianych znajomych. Wygląda więc na to, ze mijający tydzień zapisze sie pod znakiem odświeżenia kontaktów towarzyskich. Za bradzo jednak chce mi się już spać, by rozwijać ten wątek.

Szczecin, 03.06.2005

Komentarze