POCZĘSTOWANY OFIARĄ Z OŁATARZA

 

Teraz albo wcale, pomyślałem kiedy w niedzielę szykowała się kolejna zmiana kei. Manewry zbiegły się z następującą po nich dwugodzinną przerwą obiadową w stoczni. Postanowiłem wykorzystać ten moment na wypad do Huang Jingsi – świątyni wziesionej na jednym ze szczytów okolicznych gór i przez to widocznej z daleka.

Pierwszy problem, to jak wytłumaczyć taksówkarzowi dokąd chcę pojechać. Pismo obrazkowe ma się dobrze. Narysowałem portierce w stoczniowym biurze górę z pagodą, a ona napisała chińską nazwę.

Taksówkarz zażądał pięciu dolarów za kurs, co wydało mi się kwotą do zaakceptowania.

Najpierw przez tunel wydostaliśmy się z doliny ograniczonej linią brzegową (i naszą stocznia z jednej strony, a górami (w których zbudowano pagodę) z drugiej. Tunel wyprowadził nas na kolejną nadmorską równinę, z której wąska i krętra droga prowadziła w stronę światyni. Kiedy zatrzymalismy się, stwierdziłem, że znajdujemy się chyba w kalsztorze. Teren był ogrodzony, wewnątrz był cały kompleks rozmaitch świątyń buddyjskich, a het do góry prowadziły wprost do pagody schody, wstępu na które strzegła jednak zamknieta na kłódkę furtka.

Najpierw skupiłem się na tym co dostepne. Obejrzałem świątynie jedną o drugiej. Najbardziej niesamowite było iż znajdowałem sie tam sam jeden. Taksówkarz odjechał od razu (kazałem mu wrócić za godzinę) i oprocz mnie zostało na górze tylko trochę miejscowych.  Gdzieniegdzie krzątali sie nieliczni mnichowie, a w niektórych światyniach można było natknąć się na staruszki utrzymujące porządek. Oczywiście wszyscy natychmiast zwracali na mnie uwagę, chociaż starałem się jak najbardziej nie zakłócać panującej ciszy i powagi miejsca. Jedna ze starowinek podała mi jednak od razu kadzidełka oraz zapałki. Przypaliłem je i ustawiłem w specjalnej misie. Zaskoczenie przyszło jednak w innej świątyni. Staruszka podeszła bowiem do ołtarza, wzieła ze stojącej tacy z ofiarami owoc i… wręczyła go mi. Trochę byłem skonfudowany. Czy to wypada jeść coś z ołtarza? Czy nie rozgniewam sił nadprzyrodzonych?  Na wszelki wypadek położyłem go na ołtarz w następnej świątyni.

Pora jednak była udać sie do głównego celu mojej wycieczki, ale kłodka na furtce nie pozostawiała wątpliwości. Zacząłem dopytywać się mnichów, którzy cos tam tłumaczyli po chińsku lecz ja niewielez tego rozumiałem. W końcu jedna ze starowinek poszła do jakiegos pomieszczenia i wróciła stamtąd z banknotem 100-yuanowym. Wszystko jasne! Skinąłem głową na znak, że się zgadzam i zostałem poprowadzony do jakiegoś biura, w który jeden z braci zakonnych wyciągnął z szuflady dwa bloczki z biletami i oderwał cztery, o łącznym nominale 100 yuanów. Zapłaciłem, bo równowartość 13 dolarów, kiedy raz od wielkiego święta wyjeżdżałem poza stocznię była jak najbardziej do zaakcptowania. Cały czas jednak intrygowały mnie trzy jednakowe bilety po 30 yuanów w tym pakiecie.

Wydawało mi się, że chyba braciszkowie mnie naciągnęli. Potem jednak pomyslałem, że pagodę otwiera się, gdy zbierze sie kilku chetnych, a ponieważ byłem sam jeden, musiałem zapłacić za tych kilku.

W każdym razie po chwili pojawił się mężczyzna w stroju bynajmniej nie mnicha i otworzył furtkęm, po czym schodami w górę poszedł ze mną na szczyt, gdzie otworzył drzwi do pagody. Byłem troszkę zawiedziony. Dla mnie, nieobeznanego w detalach buddyzmu, jednakowe na pierwszy rzut oka ołtarze na każdym z pięter budowli były zbyt monotonne.

Nie zmieniły tego faktu nawet setki figurek na chmurkach otaczających ołtarze. Figurki prawdopodobnie były cenne, bo każda miała na sobie karteczkę z numerem, a na każdym piętrze na ścianie znajdowała sie informacja o przedziale numerów, z jakimi figuki znajdowały się na danym poziomie.

Piętra, aż do ostatniego praktycznie nie różniły się od siebie. Przynajmniej dla mnie. Z tą tylko różnicą, że z najwyższych rozposcierał się piekny widok na całą okolicę, w tym naszą stocznie.

Popatrzyłem, pokontemplowałem widoki na wszystkie strony, a potem zszedłem na dół.

Tam obejrzałem pozostałe świątynie, ze szczególnym uwzględnieniem modlitewnych akcesoriów.

 

Wszędzie nadal było pusto więc oglądanie w ciszy i w oderwaniu od cywilizacji gdzieś w dolinach było jak odkrywanie zaginionego świata. 

Godzina minęła szybko. Taksówkarz przyjechał punktualnie więc na czas wróciłem do stoczni. Wkrótce znów dostałem się w szpony remontów, spawania, korozji w zbiornikach…

Zhoushan; 20.06.2007; 09:30 LT

Komentarze