PO TYGODNIU

                             

Staliśmy przytuleni z moim Aniołem w ten chłodny wieczór. W dłoniach trzymaliśmy płonące znicze. Tłum nie był taki jak dwa lata temu, ani nawet taki jak przed rokiem. Trudno było jednak przecisnąć się do samego pomnika. Szedłem na tę uroczystość prosto z biura i nie zdążyłem zajść do domu po kurtkę. Zimno mi było, ale moje myśli krążyły raczej wokół zupełnie odmiennych okoliczności, w jakich tym razem przeżywałem odejście Jana Pawła II.

Przedostaliśmy się w końcu pod pomnik i postawiliśmy obok siebie nasze znicze. Tak rozpoczął się kwiecień. Piękny miesiąc. Czas budzącego się życia, coraz cieplejszych, słonecznych dni, wybuchającej dookoła soczystej zieleni, kolorowych kwiatów. Dla mnie juz na zawsze miesiąc pożegnań, bo dwa tygodnie po pierwszej rocznicy śmierci naszego papieża, w Wielkanoc zakończyła swoje zmagania ze śmiertelną chorobą moja mama.

Zacząć jednak muszę od przylotu w ubiegły wtorek. Ten dzień tygodnia  musiał naznaczyc sowje piętno. Najpierw więc na lotnisku w Monachium zostawiłem gdzieś torbę z upominkami. Na nic zdały się nerwowe poszukiwania tuż przed odlotem. Przepadła. Nie zdążyłem ochłonąć z żalu, kiedy na postoju taksówek przed lotniskiem w Gdańsku zaskoczyła mnie kolejna niespodzianka. W moim portfelu nie było ani grosika. Złodziej wyciągnął wszystkie banknoty i cały bilon. Taki był uczciwy, że zostawił rozmaite kwitki, paragony, kartę do kina, które znajdowały sie w innych przegródkach. Podejrzewam, ze zrobił to któryś z Chińczyków przesiadujących w sali konferencyjnej na statku, gdzie zawsze od rana stał mój laptop, a pod stołem torba od niego, w kieszeni której leżał ów portfel. Cóż, sam sobie jestem winien – okazja czyni złodzieja. Ufałem jednak ludziom, naiwny.

Kiedy wtorek juz zebrał swój haracz, przyszło powitanie z Aniołem. Moja dziewczyna o lipcowych włosach  szła mi z daleka na spotkanie, a potem wtulilismy się w siebie i długo, bardzo długo celebrowaliśmy na srodku chodnika moment powitania.

Następnego dnia była praca i oczywiście mnóstwo spraw do załatwienia, więc wieczorem marzyłem juz tylko o spokojnym śnie. Dopiero kolejnego dnia, jeszcze przed wyjściem do pracy rozebrałem choinkę, która wciąż stała w pokoju od mojego styczniowego wyjazdu.

Na weekend wylądowałem w Szczecinie. Odwiedziłem tatę, ale przede wszystkim był to czas wizyty Pauliny. Moja córka zrobiła na mnie dobre wrażenie. Nie widzielismy się od Bożego Narodzenia. Wydaje mi się, że zrobiła się poważniejsza w dobrym znaczeniu tego słowa – dojrzalasza. Przeczytała mi swoje wypracowanie o Balladynie. Zaskoczyła mnie treść, a jeszcze bardziej forma. Zupełnie odmienna od sztampowego wypracowania. To był naprawdę świetny, szóstkowy tekst. Czułem się bardzo, bardzo dumny z mojej małej pisarki.

A potem poszliśmy na spacer, na wystawy do zamku, wieczorem do kina i pogadalismy sobie tak fajnie jak dawno nie było nam dane. Podobnie w niedzielę. Z żalem żegnałem się z nią wieczorem na dworcu.

W poniedziałek zaś złożyłem wniosek o tajwańską wizę, bo czeka mnie kolejny służbowy wyjazd. Byc może nawet już w drugi dzień świąt…

Gdynia, 04.04.2007; 21:45 LT

Komentarze