PO SŁOŃCE DO KATARU (7) – DRAPACZE CHMUR I WIELBŁĄDY

Widok z hotelowego pokoju mieliśmy na… plac budowy. Trudno nie mieć, jeśli w stolicy buduje się od podstaw nie pojedyńcze domy czy ulice, ale całe kwartały.

Q 091

Za to na dachu można było do woli prażyć się na słońcu i korzystać z basenów. Już dla samego takiego relaksu warto było tu przyjechać w lutym.

Q 092         

Doha leży na wschodnim wybrzeżu półwyspu. Jechaliśmy już na południe, jechaliśmy na północ. Pozostał nam więc ostatni kierunek: zachód.Tam również są miejscowości, których racją bytu kiedyś było poławianie pereł. I są malownicze fragmenty wybrzeża. Co z tego jednak, kiedy znów większość dostępna albo dla piechurów gotowych długo wędrować po pustyni, albo dla posiadaczy samochodów z napędem na cztery koła. Tak czy owak, na zachód mieliśmy ruszyć, ale najpierw postanowiliśmy jeszcze pokręcić się trochę po stolicy.

Najpierw odwiedziliśmy budynek z charakterystyczną spiralną wieżą. Ów minaret, który stał się jedną z architektonicznych ikon Dohy, jest fragmentem meczetu zlokalizowanego na pierwszym piętrze budynku Fanar – Islamskiego Centrum Kulturalnego. Ta organizacja ma na celu przybliżyć islam ludziom, którzy tak jak większość obecnie utożsamiają go z terrorystami. Warto tam zajrzeć właśnie dlatego, by dowiedzieć się co łączy trzy wielkie religie monoteistyczne i, że tak jak my jesteśmy „młodszymi braćmi w wierze” ludzi wyznania mojżeszowego, tak wyznawcy proroka Mahometa są „młodszymi braćmi w wierze” nas.

Q 093

Islam podobnie jak i chrześcijaństwo czy judaizm wyznaczał pewne normy postępowania, które miały uczynić człowieka bardziej szlachetnym i zbliżyć go do Boga. Ktoś w XX wieku powiedział, że „nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu”. To chyba eufemizm, ponieważ nadgorliwość w wierze to prosta droga do daleko większych wypaczeń i barbarzyństwa. Od stuleci nie brak ludzi, którzy uzurpują sobie prawo sądzenia bliźnich i wydawania nierzadko okrutnych wyroków w imieniu Boga, grzesząc tym samym pychą jakoby ich umysł był równie przenikliwy jak u Najwyższego. Zabawne jest jeżeli to tylko pycha, tak jak w piosence Brassensa opowiadającej o młodej panience lekkich obyczajów, która przyjęła gościa posiadającego wyłącznie długi, a ponieważ nie mógł zapłacić, jej alfonsi go zabili. O długach swojego klienta dowiedziała się dopiero po fakcie. Wtedy zrozumiała bezsens popełnionej zbrodni i ogarnęła ją głęboka skrucha. Tak czy owak, dziewczyna została pojmana i skazana na śmierć..

„Kiedy na szafot wiedli ją,

Ona wciąż lała łzy,

I ten prawdziwej skruchy gest

Dał jej do nieba wstęp.

A kiedy powiesili ją,

Poszła do Raju wprost,

Przez co dewotki w naszej wsi,

Wściekłe do dzisiaj są.”

Trudno lepiej ująć ten rodzaj religijnej pychy. Chrystusa na krzyżu stać było na miłosierdzie i obietnicę dla złoczyńcy” „jeszcze dziś będziesz w Raju”. Namiestnicy boskiej władzy na Ziemi wymyślili natomiast inkwizycję, która była niczym innym jak terrorem w imię „jedynie słusznych idei”. Podobnie islam sam w sobie nawołuje do czynienia dobra, lecz dopiero w ustach i rękach ortodoksyjnych, charyzmatycznych szaleńców prowadzi do skrajnego barbarzyństwa.

Q 094

Pełni tego typu rozważań opuściliśmy Fanar i skierowaliśmy się na bulwar Corniche, z którego pięknie prezentowała się nowoczesna dzielnica miasta, pełna futurystycznych wysokościowców.

Q 096

Słońce grzało przyjemnie. Nie był to ten skrajny upał, tak dokuczliwy w Zatoce Perskiej latem, lecz umiarkowany, który lubimy w naszej części świata. Z przyjemnością spacerowaliśmy więc po Corniche pełnym rozmaitej t.zw. małej architektury od rzeźb po stacje fitness.

Q 097

Potem zaś pojechaliśmy pomiędzy te wieżowce, by oczywiście kupić kolejny, pamiątkowy kubek Starbucksa. Stamtąd było już blisko do całej dzielnicy położonej na sztucznych wyspach. Moda na sztuczne wyspy ogarnęła bez reszty kraje Zatoki Perskiej. Zaczeło się od tej słynnej w kształcie palmy w Dubaju, a potem już poszło. Doha ma swoją „Perłę”. Przypomina rzeczywiście kształtem zamknięty w muszli szlachetny kamyk. Jechaliśmy ulicami pełnymi wypasionych hoteli, aż w końcu kolejne mostki kierowały nas na dalsze i dalsze wysepki. Te z kolei mogły bardziej przypominać gałązkę albo listki niż perły nanizane na nitkę, co i tak nie zmieniało faktu, że wyglądało bajecznie, chociaż taka regularność może się wydać trochę kiczowata. Ja jednak w takim kiczu chętnie bym zamieszkał.

Q 119

– Stop!

Drogę co prawda zagrodził nam szlaban, więc i tak zamierzaliśmy zawrócić, lecz strażnicy z karabinami zatrzymali nas.

– To teren prywatny. Tu nie można wjeżdżać.

– Nie wiedzieliśmy.

– Proszę o paszporty.

Podajemy. Potem detale naszej podróży, nazwę hotelu gdzie mieszkamy oraz informację, kiedy wracamy.

– Proszę wykasować zdjęcia.

– Ale…

– Proszę wykasować zdjęcia!

Stanowczemu mundurowemu z bronią się nie odmawia. Zdjęcia w telefonie Anioła idą do kasacji. Na szczęście aparat fotograficzny zamknięty jest w bagażniku, więc się uchował.

Puścili nas. Może więc rzeczywiście czas już jechać na zachód, w kierunku słońca, które jest już bardzo nisko nad widnokręgiem? Do drugiego brzegu już raczej nie ma sensu podążać, bo i tak nic nie zobaczymy w ciemnościach, ale wcześniej jest coś specjalnego: tor wyścigów… wielbłądów. Nie wiem czy to jest narodowy sport Katarczyków, ale nie ulega wątpliwości, że są w nim zakochani. A jeżeli uwielbiają go, to i nie szczędzą pieniędzy, tak jak nie szczędzi się na inwestycjach w konie w takiej na przykład Wielkiej Brytanii czy USA. Wybudowano więc ogromny kompleks zawierający i ogromne tory, i szosy biegnące wokół nich, by trenerzy mogli podążać za czworonogami, i stajnie, i trybuny, a to wszystko na dodatek rzęsiście oświetlone wieczorem.

Nie było żadnego problemu by tam trafić. Drogowskazy na autostradzie informowały zawczasu, a kiedy zjechaliśmy w boczną drogę, również wielkie tablice prowadziły nas do celu. Stamtąd zresztą widać już było owo morze świateł wokół torów.

Q 102

Skręciliśmy na rozległy parking, z którego jednak odchodziła jezdnia oplatająca właściwy tor. Ruszyliśmy nią dalej. Co chwilę trafialiśmy na większe lub mniejsze stadka wielbłądów, ujeżdżanych właśnie przez dżokejów.

Q 100

Niektóre z tych zwierząt bardziej przypominały smukłe, wygięte w pałąk charty, niż dostojne garbusy przemierzające pustynie.

Q 101

Zatrzymywaliśmy się co jakiś czas, by przyjrzeć się spokojniej i przy okazji pstryknąć jakieś fotki.

Q 099

Z wyścigami wielbłądów wiążą się takie pieniądze i prestiż, że analizuje się każdy element, który może mieć znaczenie dla kolejności na mecie. Takim jest oczywiście ciężar jeźdźca. Poszukując kolejnych możliwości zmniejszenia go, stopniowo powszechnym stało się wykorzystywanie do tego celu dzieci. To zaś z kolei stworzyło pole do całego mafijnego przemysłu. Kupowano za bezcen i szmuglowano dzieci (nawet dwuletnie) z biednych krajów Afryki i centralnej Azji. One mieszkały potem w specjalnych obozach, nierzadko nie znając świata innego niż taki obóz, nie znając nawet swojego pochodzenia. Jeżeli nawet rozmaite organizacje humanitarne zdołały wyciągnąć jakieś dzieciaki z trybów tej machiny, zwracając prawowitym rodzicom, ci często odsprzedawali dziecko ponownie. Szacowano, że w regionie Zatoki Perskiej wykorzystywano w ten sposób nawet i czterdzieści tysięcy dzieci.

Pierwsze stop tej praktyce powiedziały Zjednoczone Emiraty Arabskie w 2002 roku zakazując dzieciom w wieku poniżej 15 lat udziału w wyścigach. Rząd ZEA nakazał wypłacenie odszkodowań blisko tysiącowi byłych dżokejów i nałożył kary na organizacje, które nie zastosują się do zakazu. W 2005 roku podobne zarządzenie wydał emir Kataru. Katar jednocześnie poszedł dalej, ponieważ postanowił dosiadanie wielbłądów powierzyć… robotom. Pierwsze roboty według katarskich projektów zaczęto produkować w Szwajcarii, a udany wyścig robotów-dżokejów odbył się we wspomnianym 2005 roku. I znów problem stała się waga. Szwajcarskie roboty ważyły około osiemnaście kilogramów. Kolejne modele znacznie mniej, bo nawet tylko dwa kilogramy. O ile skonstruowanie robota było zadaniem inżynierskim do pokonania na deskach kreślarskich oraz łatwym do zaakceptowania przez człowieka, to jednak trzeba było pomyśleć o wielbłądach, które przyzwyczajone do ujeżdżających ich ludzi, czuły się zdezorientowane wioząc na grzbiecie zaledwie niewielki aparat. Trzeba było więc dodać imitację głowy, a nawet skrapiać roboty tradycyjnymi perfumami używanymi przez dżokejów.

Q 098

My nie mieliśmy okazji zobaczyć robotów na wielbłądach, ale na zdjęciu z Wikipedii wyglądają tak:

1280px-Robot_jockey_army

Jak roboty dają sobie radę? Są sterowane przez żywego człowieka, który jedzie samochodem jezdnią obok toru. My korzystaliśmy z takiej własnie jezdni.

Wieczór zapadł już na dobre, więc pora była wracać do Dohy. Tradycyjnie na suk.

Trudno sobie wyobrazić kraj arabski bez henny. Mój Anioł więc skorzystał z możliwości ozdobienia ręki lokalnym ornamentem.

Q 104

Na mnie największe wrażenie robiła szybkość, z jaką skryta pod burką kobieta wykonywała całkiem skomplikowany rysunek.

Q 103

Całość nie zajęła więcej niż kwadrans.

Q 105

Teraz mogliśmy pójść do naszej znajomej knajpki „Shujaa” na szaszłyki.

Q 109

Tłum był jeszcze większy niż zwykle i kiedy szef zaproponował nam przyjście dopiero za godzinę, aby oszczędzić nam czekania, postanowiliśmy zrezygnować całkowicie.

Q 111

Obok jednak była piekarnia, więc zaopatrzyliśmy się w świeże chlebki (pięć sztuk za równowartość złotówki) wypieczone specjalnie dla nas.

Q 110

Spacerując wąskimi uliczkami suku natknęliśmy się na faktorię „Sweet Qatar”, jak sama nazwa wskazuje, produkującą słodycze.

Q 106

W ogromnym kotle mieszano karmel, który potem pakowano do specjalnych puszek.

Q 107

Weszliśmy do środka, by także się w nie zaopatrzyć. Co ciekawe, panował tam ścisk, jakby lokalni klienci zapragnęli koniecznie skosztować słodyczy. Dobrze to wróżyło, ponieważ stara turystyczna zasada mówi, że dobrych wrażeń trzeba szukać tam, gdzie widać najwięcej tubylców.

Q 108

A tymczasem przed sukiem w wesołym miasteczku, które ulokowało się na sąsiednim placu dzieci szalały na… śniegu! Mieliśmy przecież początek lutego. Śnieg był oczywiście sztuczny w postaci lekkich płatków przypominających granulki styropianu. Wszystko było zamknięte w przeźroczystej kapsule. Wszędzie dobrze gdzie nas nie ma. Pod Berlinem pobudowano halę z tropikalną wyspą, a w Katarze z tęsknoty za prawdziwą zimą zafundowali sobie imitację śniegu.

Q 113

I to już był koniec. Nie, jeszcze nie. Jeszcze zatrzymaliśmy się ponownie na bulwarze Corniche, aby tym razem podziwiać drapacze chmur (nie ma czego drapać, bo chmur tam nie ma) w wieczornej iluminacji.

Q 112

Nazajutrz wstaliśmy wcześnie rano, by zdążyć oddać samochód i odprawić się na lot. Nowy port lotniczy oddany do użytku zaledwie kilka miesięcy wcześniej w świetle dnia również prezentował się okazale. Przestrzeń i brak tłoku. To zapamiętam szczególnie.

Q 116

Q 117

Bramka B2 była już otwarta i mogliśmy wsiadać do samolotu. Za kilka godzin mieliśmy wysiąść w zachmurzonej i pokrytej cienką warstwą mokrego śniegu Warszawie.

Q 118

Gosia i Piotr przesłali nam zrzut z ekranu z „Flightradar24” śledzącego nasz lot. Na pokładzie wyświetlacze mapek lotu akurat nie działały, więc dopiero w Polsce dowiedzieliśmy się, że lecieliśmy nad terytorium nieobliczalnego Państwa Islamskiego. Samolot wyraźnie zmienił też kurs by nie lecieć na wprost nad Ukrainą, a jedynie jej zachodnim skrajem.

Q 114

Pendolino przywiózł nas z Warszawy do Gdańska. Trzy godziny jazdy z centrum do centrum za 49 złotych to poważna alternatywa dla samolotów. Kiedy piszę te słowa, wiem już, że LOT właśnie obniża promocyjne ceny „krajówek” do 60 złotych. My, pasażerowie, uwielbiamy konkurencję.

Szczecin, 14.03.2015; 22:05 LT 

Komentarze