PO SŁOŃCE DO KATARU (1) – NA POCZĄTEK ATENY

Podróż do Kataru i z powrotem za około pięćset osiemdziesiąt złotych? Oferta kusząca, zwłaszcza na luty, kiedy u nas zazwyczaj zima trzyma jeszcze w najlepsze. Postanowiliśmy więc skorzystać. Był co prawda dopiero początek maja ubiegłego roku, ale ten jedzie, kto decyduje się szybko. I nieważne, że podróż miała odbyć się na trasie Tbilisi – Doha – Warszawa. Do Grzuji z Polski lata Wizz Air, więc koszty miały wzrosnąć nieznacznie. Kilka kliknięć i bilety są nasze.

Q002

Q001

Najciekawsze jest to, że w całej tej kwocie cena biletu stanowiła zaledwie nieco ponad 21 złotych. Tak przynajmniej wynikało z faktury. Reszta to rozmaite podatki. Nie wiem jak linie lotnicze wychodzą na swoje, ale moja wiedza ekonomiczna podszeptuje mi, że to nie jest zdrowy system.

Za siedemdziesiąt kilka złotych od osoby kupiliśmy bilety Wizz Air do Kutaisi i pozostało tylko czekac spokojnie aż przyjdzie czas wylotu. Czekaliśmy jakieś osiem miesięcy, aż tu nagle przychodzi e-mail od węgierskiego przewoźnika. Lot anulowany. Proponują podróż dobę później.

Niech pocałują się w nos!

Tylko co nam z tego, ze się pocałują? Trzeba szukać innej opcji. Najprościej dostać się do Tbilisi z Warszawy LOT-em, ale taniej wychodzi greckimi liniami Aegean. I to pomimo, że z tej samej Warszawy poleci się przez Ateny. Kiedy latamy turystycznie, lubimy przesiadki, bo to zawsze okazja do zobaczenia czegoś nowego, a na dodatek wpadają segmenty podróży, których potrzebujemy do utrzymania statusów w programach lojalnościowych.

W sobotnie popołudnie 31 stycznia wsiedliśmy więc do pociągu pendolino i ruszyliśmy do stolicy.

Q003

W grudniu myślałem o zamieszczeniu na blogu relacji z podróży tym nowym na naszych torach pociągiem, lecz od inauguracji minęło już półtora miesiąca. Tyle relacji pojawiło się w rozmaitych mediach, że już chyba nie ma sensu dodawać kolejnej. Napiszę tylko, że doceniliśmy wreszcie „europejski” czas podróży pomiędzy Gdańskiem i Warszawą, lecz doskwierał nam brak miejsca na nogi na stosunkowo wąskich siedzeniach ustawionych naprzeciwko siebie (dwa przodem i dwa tyłem do kierunku jazdy). Po trzech godzinach jazdy właśnie „unieruchomienie” nóg zablokowanych kończynami pasażerów z naprzeciwka dokuczało nam najbardziej.

Nocleg w warszawskim „Novotelu” – dawniej „Forum”. Pamiętam ten powiew wielkiego świata, kiedy w czasie gierkowskiego „polskiego przyspieszenia” Szwedzi (o ile dobrze pamiętam) wybudowali ten jeden z pierwszych, warszawskich wysokościowców. Przeciętny zjadacz chleba mógł na „Forum” co najwyżej popatrzeć. Minęły lata i proszę, cena jak na Warszawę bardzo przystępna. A na dodatek wpadają punkty w programie Accor Hotels – ważne, bo to akurat fajna sieć i potrafi docenić klienta. Tak ziścił się moj sen sprzed wielu lat o „Forum”. Jeszcze muszę się kiedyś przespać w „Victorii”. Są lepsze od niej hotele, ale chciałbym odczarować na swój użytek i ten obiekt, jeszcze bardziej kiedyś niż „Forum” niedostępny.

Rano spokojnie dojechaliśmy kolejką na lotnisko i po krótkich formalnościach stanęliśmy przed bramką numer trzydzieści, gdzie na monitorze wyświetlała się już nasza destynacja.

Q004

Start. Jeszcze rzut oka na zaśnieżoną Warszawę i lotnisko. Bierzemy rozbrat z zimą na jakiś czas.

Q005

W „Aegean” miła niespodzianka. Coraz więcej linii lotniczych ogranicza posiłki na trasach europejskich, a Grecy zaoferowali ciepłe danie, rozmaite dodatki oraz wino. Doceniamy to.

Q006

Ateny przywitały nas ograniczoną widzialnością. To nie mgła, ani nawet smog. Rudawa barwa świadczy, że to piasek. Nie wiem czy silny wiatr porywał pył z podateńskich wzgórz, czy też nióśł go przez morze gdzieś z Sahary? Nieprawdopodobne? Pamietam podbne zjawisko lecz w znacznie intensywniejszym wydaniu gdzieś w okolicach Wysp Kanaryjskich.

Q007

Jest parę minut po czternastej. Lot do Tbilisi dopiero po północy. Mamy więc czas, by znów coś zwiedzić w greckiej stolicy. Byliśmy tu w marcu ubiegłego roku i nie przypuszczaliśmy,  że wrócimy tak szybko. Jak mawiał Forrest Gump (a własciwie jego mama) „życie jest jak pudełko czekoladek – nigdy nie wiesz na co trafisz”.

Oddajemy więc bagaż podręczny do przechowalni i swobodnie ruszamy na zwiedzanie.

Q008

– Wysiądziemy na stacji Monastiriaki – dyskutujemy w metrze – kupimy te precle u sprzedawcy przy wyjściu z tunelu.

W marcu kupowaliśmy je codziennie, kiedy szliśmy do metra. Jesteśmy podekscytowani niemal tak samo, jakbyśmy wracali do domu.

Wysiadamy. Skromny wózek stoi, ale… zamknięty. Dopiero teraz uświadamy sobie, że to niedziela. Szkoda. Spacerujemy w kierunku placu Omonia, lecz wszystkie znajome miejsca tak samo nieczynne. Wsiadamy więc ponownie do metra i jedziemy zobaczyć to, czego nie udało się poprzednim razem. Na początek wartowników przed budynkiem parlamentu, a właściwie położonym przed nim grobem nieznanego żołnierza na Placu Syntagma.

Zanim wyszliśmy na powierzchnię, oglądamy na stacji fragmenty pozostałości antycznej zabudowy miasta w oryginalnym położeniu, odkryte częściowo i zabezpieczone szybą.

Q015

Wychodzimy na plac dosłownie kilka minut przed szesnastą. Nie mogło być lepszego momentu, bowiem o pełnej godzinie odbywa się zmiana warty. Nowa zmiana własnie nadchodzi.

Q009

Dotychczasowi wartownicy przygotowują się do przekazania służby. Rozpoczyna się dziwny marsz, jeszcze dziwniejszy niż tradycyjne stroje wartowników. Podnoszą bardzo wysoko nogi w wyjątkowo zwolnionym tempie. Każda armia ma swój specyficzny krok defiladowy. Wszyscy podziwiają doprecyzowany do granic, w szybkim tempie i na maksymalnie wyprostowanych nogach marsz oddziałów rosyjskich. Wojsko Północnej Korei maszeruje tak szybko odbijając, się sprężyście na palcach, że powstaje złudzenie „płynięcia w powietrzu”. Grecka kompania reprezentacyjna jest jakby zaprzeczeniem tamtych stylów. Tutejsi żołnierze celebrują każdy krok i każdy najdrobniejszy ruch, że trwa on kilka razy dłużej niż u przeciętnego człowieka.

Q010

Q011

Myliłby się jednak ten, kto by pomyślał, że to łatwe. Takie powolne ruchy, kiedy stopa wędruje powyżej głowy wymagają żmudnego treningu.

Q013

Salut jak najbardziej się należy.

Q012

I nie dziwi licznie zebrane grono widzów.

Q014

W marcu nie dane nam było dotrzeć na wzgórze Likavitos, więc postanowiliśmy nadrobić zaległości własnie teraz.

Wznosi się ono znacznie wyżej niż Akropol. Najpierw czekały nas niekończące się schody przecinające biegnące po poziomicach wzgórza ulice, a potem droga stromymi serpentynami południowo-zachodniego, najbardziej stromego (jeśli nie liczyć pionowej przepaści na zachodzie) stoku. Trzeba przyznać, że taki szybki marsz pod górę po tygodniach siedzenia za biurkiem oraz długim siedzeniu na fotelach pociągu, a potem w samolocie, dał popalić naszym płucom. Przyjmowaliśmy to jednak jako doskonały i potrzebny trening przed nocną podróżą do Gruzji.

Kiedy dotarliśmy na szczyt, otrzymaliśmy nagrodę w postaci wspaniałej panoramy miasta, chociaż mocno przymglonej przez ten kurz w powietrzu.

Q016

Popatrzeć na Aktropol z góry… Wspaniałe.

Q017

Ponoć z Likavitos można zobaczyć także Pireus i statki na redzie. Jednak nie przy takiej widzialności.

Na szczycie znajduje się niewielki kośćiółek p.w. Św. Grzegorza. Był otwarty.

Q021

Wchodzimy więc do środka. Zapach kadzidel i woń świec. Pogrążone w półmoroku freski, jak we wschodniochrześcijańskich świątyniach przystało pokrywające niemal każdy skrawek murów i sklepienia. Uwielbiam takie klimaty, to chwilowe oderwanie się od codziennego świata i spontaniczne wyciszenie się obcując z boskimi tajemnicami.

Z kościoła schodzimi po schodach nieco niżej, do przeszklonej restauracji na herbatę. Wiatr na górze owiał nas mocno, więc miło było schronić się w ciepłym pomieszczeniu, a przy okazji dać chwilę odpocząć nogom.

Kiedy potem wychodzimy ponownie na szczytm jest już zupełnie ciemno. W takiej scenerii panorama Aten wygląda jeszcze efektowniej. Nie sposób nie dostrzec Akropolu, ale można bawić się z mapą i lokalizować kolejne obiekty, jak na przykład (co również niezwykle proste) starożytny stadion, na którym po wiekach wskrzeszono ideę igrzysk olimpijskich.

Q022

Q023

Schodzimy w dół i wkrótce zanjdujemy się u podnóża zachodniej przepaści wzgórza.

Q024

Spacerem wracamy do metra Evangelismos. Zaczynamy już powoli odczuwać zmęczenie tym dniem.

Q026

Jedziemy jeszcze do stacji Akropol. Stamtąd spacer przez pełną restauracji i sklepów z pamiątkami Plakę aż docieramy do ruin Biblioteki Hadriana w sąsiedztwie stacji Monastiriakis, skąd będziemy wracać na lotnisko.

Q025

Jeszcze chwila czasu jest, więc siadamy w jakimś ogródku na kolację. Spoglądam na zegarek, bo przypomniała mi się knajpka w Barcelonie, która omal nie pokrzyżowała naszych planów podróży do Peru. Wszystko jest dopracowane i „na styk”. Docieramy na peron dwie minuty przed porzyjazdem metra, przed dwudziestą trzecią przybywamy na lotnisko. Na tyle wcześnie, by spokojnie odebrać bagaż z przechowalni i poczekać jeszcze chwilę na odlot. Przyglądamy się pasażerom oczekującym tak jak my. Każdy z nich dźwiga ogromne torby, niektórzy po dwie, albo walizki daleko większe niż ogólnie przyjęty „cabin size”. Jakaś pani wiezie w specjalnym pojemniku psa. Ciekawe, czy będzie trzymać go na kolanach?

– Spokojnie można by zabrać na pokład kozę – komentuję to z sarkazmem. Nie dlatego, żebym miał coś do psów, ale ponieważ miałem jeszcze w pamięci restrykcyjne podejście do bagażu podręcznego przez te same linie w Warszawie. Jakiś grek został zawrócony by odpłatnie nadać walizkę, która nie mieściła się w korytku bagażu podręcznego, a my byliśmy o krok od podobnej sytuacji, ponieważ walizka zaprojektowana jako „cabin size” co prawda do korytka weszła, ale nie mieścił się jej… uchwyt. Nieszczęsna rączka walizki zaparła się i jeden centymetr brakował by przepchnąć ją przez wzorzec. „Zaprawdę powiadam wam, że łatwiej będzie wielbłądowi przejść przez ucho igielne…” zabrzmiało mi w uszach, kiedy łaskawa pani po namyśle zgodziła się przepuścić walizkę. A później w Atenach takie rzeczy…

Doha, 04.02.2015; 02:10 LT

Komentarze