Po obu stronach szyby.

Dzisiaj już pamiętałem o kablu kiedy wychodziłem z pracy. Rozłożyłem laptopa, zaparzyłem kawy, przygotowałem płyty z muzyką i mogłem zanurzyć się w wirtualnej przestrzeni.

Dziwny to był wieczór. Miałem włączone Gadu-Gadu i wpadło na pogawędkę kilka przypadkowych osób. Zawsze mnie intryguje, co każe rozpoczynać rozmowę ludziom, którzy nie wiedzą o mnie prawie nic oprócz numeru komunikatrora. Co innego rozmaite listy dyskusyjne albo czaty. Tam można wstępnie ocenić człowieka po jego dotychczasowych wypowiedziach. Ale kontakt z numerem? Przypomina mi trochę łowienie ryb. Widać spławik i czuje się branie, ale przez dłuższy czas nie wiadomo, co się złowiło. Może być marny okoń, może przyzwoity leszcz, a może całkiem dorodny szczupak? Być może owi przypadkowi goście są jak wędkarze i podnieca ich sam fakt łowów w nieznanej wodzie. Zarzucają wędkę i ciekawi są, na kogo wskaże los?

W ten sposób pogadałem z kimś z Bydgoszczy, kto tak naprawdę mieszka w Niemczech i wkrótce tam wraca, z kimś z Rawicza, kto poinformował mnie, że ostatnio młodym ludziom szybko psują się zęby, dla pewnej białogłowy zamkniętej w wieży zabiłem wirtualnego smoka, i jeszcze zdążyłem z kimś innym o statkach i o morzu podyskutować. To wszystko z ludzmi, których zapewne nigdy nie zobaczę. Ponoć kiedy wynaleziono telefon, futuryści przepowiadali zanik kontaktów międzyludzkich. Podobne głosy rozlegały się podczas eksplozji internetu. A ja przez kilka lat obecności w sieci poznałem tyle osób, że… najbardziej ostrożnie szacując, mogę stwierdzić, że ich wpływ na rozwój mojej osobowości był znaczący. Zakrawa na paradoks, że zamknięci w czterech ścianach stalismy się bardziej otwarci na drugiego człowieka i szczerzy w bezpiecznym pancerzu anonimowości. Łatwiej znalezć bratnią duszę w tłumie internautów skrytych pod tajemniczymi nickami niż w realnej ciżbie konkretnych twarzy przewijających się przez centra handlowe, kina, hale koncertowe, lotniska. Okazuje się, że można być mniej samotnym w pustym mieszkaniu, niż na ruchliwej ulicy w centrum miasta. Chociaż oczywiście z niczym nie można przesadzać. Internetowe kontakty to z jednej strony intensywna wymiana wrażeń i poglądów, przyspieszone odkrywanie drugiego człowieka, a z drugiej trochę jak lizanie cukierka przez szybę. Pozostaje jakaś gorycz niespełnienia, że znajomość, w zależności od rodzaju kontaktu, nie skończy się wspólnym wypadem do pubu na piwo, wyjściem na mecz,  spacerem nad rzeką, albo kolacją przy świecach z perspektywą na śniadanie do łóżka. Wyłowić bratnią duszę z wirtualnego oceanu to jedno, ale utrzymać ją przy życiu w realu, to dopiero jest wyzwanie! Dlatego często nawet nie próbujemy, by nie zwiędła szybko, jak więdną zerwane w upalny dzień polne kwiaty. Trzymamy je wyłowione w maleńkich akwariach, z tabliczkami z nickiem nad każdym i cieszymy swoją duszę ich widokiem, jak nasze oczy cieszą tropikalne, intensywnie kolorowe rybki. Możemy czerpać z nich inspirację, często bardzo długo, lecz wciąż dzieli nas szyba – bariera dwóch odległych światów. No i jest zawsze pełna nadziei świadomośc, że ta szyba dzielić nas będzie dokładnie tak długo, jak my  zadecydujemy.

Znów dałem ponieść się myślom i nie napisałem na temat, na który zamierzałem. A, że jest już środek nocy – wystarczy. Jutro kolejna podróż. Na początek, po pracy wyjazd do Szczecina, a następnego dnia kontynuacja w kierunku ujścia Wezery, do Brake.

Gdynia, 02.02.2005

Komentarze