PO NIEDOSPANYCH NOCACH

Dzisiejsza noc była pierwszą od kilku dni spędzoną w całości w łóżku. Było tak fajnie, że żadna zmiana stref czasowych nie zakłóciła mi odpoczynku. Obudziłem się dopiero przed śniadaniem.

Wiedziałem, że zaraz po Nowym Roku trafi mi sie kolejny wyjazd na statek. Los podarował mi jednak kilka dni, więc wyjechałem dopiero po weekendzie, którego większość spędziłem w Szczecinie.

Mój Anioł pomimo nawału zajęć ostatnie dwa dni spędził ze mną. Pierwszego wieczoru poszliśmy do kina na „Romance & cigarettes”. Romans opowiedziany w bardzo szczególny sposób, ponieważ wykorzystywał w większości słowa rozmaitych starych  piosenek. I to nawet nie tylko gdy piosenki owe przywoływał niczym musical, lecz również w normalnych dialogach. Fajnie się oglądało.

Trochę niewyspani poszliśmy nazajutrz do pracy, a wieczorem mieliśmy pójść jeszcze na „Marię Antoninę”. Ale między pracą a kinem każde z nas miało jeszcze wiele innych rzeczy do załatwienia. Czekałem w zwyczajowym miejscu i zastanawiałęm się czy dotrwam do końca seansu, bo oczy już wtedy mi się lekko kleiły. Anioł jednak nie nadchodził, a kiedy przyszedł, było już dość późno. Anioł miał mokrą głowę i smutne spojrzenie.

– Może damy sobie spokój z tym kinem? Nie mam już siły. Nawet głowy nie zdążyłam wysuszyć…

  No, ja właśnie miałem zaproponować, żeby nie iść do kina…

Potem przez kilka minut przekonywałem to boskie stworzenie, że naprawdę nie miałm ochoty na to kino, oraz że jej mokra głowa nic a nic mi nie przeszkadza, a włosy wysuszone bez suszarki i prostownicy tez są piękne, no i w ogóle najlepiej żebyśmy po prostu odpoczęli oddając się wspólnemu lenistwu. Tłumaczyłem cierpliwie i powoli, powoli, spokój oraz uśmiech powracał na twarz Anioła.

Ponieważ miałem pociąg do Szczecina o 06:37, a oboje byliśmy zmęczeni, nie bawiliśmy się w jakieś szczególne kolacje albo tańce. Z grzańcem w kubkach wylądowaliśmy w łóżku przed telewizorem, aby jakimś filmem zrekompensować sobie ominięte kino, lecz wkrótce potem Morfeusz zawładnął nami całkowicie. Do czasu gdy budzik w okropny sposób oznajmił godzine 04:30. Poleżeliśmy trochę, posłuchalismy radia, a kiedy dochodziła piąta, Anioł uznał, że czas najwyższy wstawać. Przytrzymałem ją ręką. Z pozycji siedzącej wróciła do horyzontalnej. A potem… Potem pamiętam, że po chwili drzemki spojrzałem na zegarek i zmartwiałem. Dochodziła szósta.

Nie sądziłem, że jest możliwe ubranie się, sprzątnięcie, zabranie walizek i dojechanie na dworzec w tak krótkim czasie. A jeszcze zdążyłem kupic gazetę i czule pożegnać się na peronie z Aniołem. Po kolejnym kwadransie zaś znów znalazłem się w krainie Morfeusza. Otworzyłem na chwilę oczy w Słupsku, a moja myśl poszybowała ku książeczce żeglarskiej i innych zawodowych dokumentach. Nie przypominałem sobie, bym widział je w walizce. Z drugiej strony – nigdy nie wyjmowałem ich z walizki, żeby nie zapomnieć. Jeżeli jednak ich nie było… Musiałem legitymować się książeczką żeglarską przy odprawie biletowej w San Francisco. Pamiętam, że nie domknąłem podręcznej walizki i jej zawartość wysypała się. Dokumenty leżały na ladzie, a skonfudowany zbierałem zawartość. Czyżbym wtedy ich zapomniał? A może są w walizce? Nie chciało mi się sprawdzać. I tak bym nie wracał w tej chwili. Umówiłem się z tatą, że porzyjadę na obiad i chciałem dotrzymać słowa. Widziałem, że bardzo dokucza mu samotność, ciężko przeżył te pierwsze święta po śmierci mamy, a na dodatek sam jeden został na sylwestra. Nie chciałem odbierać mu radości z sobotniego obiadu. I warto było, bo przy obiedzie wypilismy szampana za nowy rok i pogadalismy sobie jak od dawna nie dane nam było. A przed siedemnastą pożegnałem się i nic niekomu nie mówiąc  poszedłem na dworzec, bo dokumentów jednak w walizce ani w szczecińskim mieszkaniu nie było. Znów zapadłem w sen, a o dwudziestej drugiej wysiadłem na peronie w Gdyni. Stwierdziłem tego dnia, że poczucie odległości jest rzeczą bardzo względną. Poranek spędziłem w Gdyni, obiad jadłęm w Szczecinie, kolację znów w Gdyni i nie było to nic nadzwyczajnego. Do tego stopnia, że dwie godziny później znów byłem na dworcu i wsiadałem do pociągu jadącego do Szczecina. Dokumenty się znalazły. Musiałem je wyjąć gdy pakowałem się przed wyjazdem do Szczecina na Boże Narodzenie. A potem zpomniałem o nich całkowicie.

W grodzie Gryfa znalazłem się o piatej rano i niedługo potem nakryłem się kołdrą śpiąc tego ranka do wpół do jedenastej. Następnej nocy też nie spędziłem w łóżku, bo czytałem e-maile, załatwiałem rozmaite sprawy przed wyjazdem i położyłem się kilka minut po trzeciej, z budzikiem nastawionym na piątą, bo miałem jechać na lotnisko w Berlinie. Spanie w fotelach wychodzi mi coraz lepeij więc zdrzemnąłem się w mini-busie, a potem w samolocie do Frankfurtu.

Tam przesiadłem się do samolotu do Nowego Jorku, w którym zdarzyła się rzecz dziwna. Stewardessa podczas obsługiwania gości zadała mi pytanie po nazwisku.

– Mister (…) what would you like to drink?

Zaskoczenie było kompletne, bo do wszystkich pozostałych osób zwracała się per pan albo pani. Obejrzałem się dokładnie czy nie wystaje mi gdzieś kawałek biletu albo innego dokumentu, lecz njic takiego nie znalazłem. Tymczasem rytuał się powtarzał, aż do zbierania naczyń po ostatnim posiłku i pytaniu:

– Mister (…) czy życzy pan sobie jeszcze czegoś?

Podziękowałem, mówiąc, że wystraczy, ale nie zdobyłem się zadanie pytania, skąd zna moje nazwisko. Wiem, że są listy pasażerów, ale nie chce mi się wierzyć, by czytała je, zapamiętując gdzie kto siedzi. Zagadka pozostała niewyjaśniona.

Samolot doleciał z opóźnieniem, a czekała nas jeszcze trzygodzinna jazda do New London. Liczyłem na spokojną noc w hotelu, lecz statek w ostatniej chwili przyspieszył i zapowiedział swe przybycie na trzecią nad ranem. Mieliśmy tam kilka pilnych spraw do załatwienia, więc chciałem, by agent zabrał nas tam zaraz po zacumowaniu. Obudziłem się o trzeciej lecz agent się nie pojawiał. Nie miałem jego numeru telefonu komórkowego, a biuro o tej porze było puste.  Może statek się jednak opóźnił w ostatniej chwili? Próbowałem dodzwonic się, lecz nie uzyskałem połączenia. Chciałem wysłac im e-maila lecz wyczerpała mi sie w komputerze bateria, a druga rzeczą, której nie spakowałem była przejściówka do amerykańskich gniazdek. Zadzwoniłem więc do naszego biura w Polsce, żeby oni skontaktowali się ze statkiem, żeby kapitan do mnie zadzwonił. Nie zadzwonił. O szóstej rano poszedłem na śniadanie, a o siódmej trzydzieści wreszcie dorwałem agenta.

– Nie chciałem cię budzić o trzeciej nad ranem i postanowiłem, ze dowiozę cię na statek dopiero po zakończeniu odprawy. Niedawno sie skończyła, statek rozpoczął wyładunek, więc możemy jechać.

Nie wiem dlaczego nie przywaliłem mu w nos.

W momencie naszego przyjazdu na statek zdarzyła się awaria. Tak jakby czekała specjalnie na nas. Wisiałem na telefonie pół dnia. Wszystko nieco uspokoiło się pod wieczór i to właśnie wtedy trafiła mi się pierwsza całkowicie przespana noc. Kiedy się obudziłem, bylismy juz na Atlantyku, w drodze do Baltimore.

 

Atlantyk, 10.01.2007; 20:20 LT

Komentarze