PO MARATONIE

Świat jeszcze spowijał mrok, kiedy krótko po szóstej opuszczaliśmy budynek Agory.

A już o 06:53 wsiadałem do pociągu intercity zdążającego do Gdyni. Byłem pełen obaw czy dojedzie, czy będzie pąd w gniazdkach, woda w toalecie, a na korytarzach nie będzie leżeć snieg. Krótko mówiąc, czy aby nie będzie tak jak zwykle. Nie było, bo też i noc to była niezwykła. W kiosku dostałem Politykę, wsiadłem do czyściutkiego przedziału, w którym działał termostat i mogłem sobie precyzyjnie ustawic temperaturę +22˚C. Z głośników uprzejmy pan maszynista (albo konduktor) informował i mijanych stacjach, a pani stewardessa częstowała darmową kawą. Wagon trzymał się szyn idealnie, sunąc łagodnie w niemal zupełnej ciszy. Ech, gdybyż to tak zawsze, a nie tylko z okazji Nocnego Maratonu Bloggerów…

Przeczytałem kilka zdań w Polityce, ale głowa szybko zaczęła opadac mi wprost w otwarte czasopismo. Odłożyłem je, uwieczniłem jeszcze telefonem komórkowym zamglony krajobraz za oknem i nie walczyłem juz dłużej. Zapdłem w głęboki sen.

Gdzieś tam słyszałem przez sen, że Działdowo, że Tczew, ale tak na dobre otworzyłem oczy gdy głos z głośników oznajmił, że dojeżdżamy do Gdańska. W sam raz by rozbudzić się i rześkim już wysiąść na peronie w Gdyni. Jeszcze był czas, i na drzemkę i na „Przerwane objęcia” Almodovara i wcale nieprzerwane Anioła.

A dziś już od rana robota, robota, robota. Wątpliwe uroki biurowej codzienności. Musi jednak być i taka, bo inaczej nie docenialibyśmy rozmaitej maści przerywników. A na pamiątkę ostatniego weekendu oprócz blogowych zapisków i kubka pozostał prestiżowy, a jakże, znaczek „strong bloggera”

Gdynia, 20.10.2009; 00:55 LT

Komentarze