PO BAWARSKU W JIANGYIN

Nasz kolega miał imieniny. Zaprosił nas na piwo, ale postaniwiliśmy nie czynic tego w hotelu, lecz wyjśc gdzieś między ludzi. Ja osobiście wolę egzotyke, lecz w grupie zwyciężyła opcja eurpejska i padło na niewielki browar z restauracją urządzone w stylu bawarskim.

Piwo warzone jest tam na bieżąco, a cały niemal proces wystawiony na widok publiczny.

Decydując się na wieczór w stylu niemieckim, po stronie plusów mogłem zapisać jadło. Uwielbiam ich bockwursty oraz bratwursty, więc i tym razem nie mogłem ich nie spróbować. Oczywiście do tego sauerkraut und kartoffeln.

Kelenerki w bawarskich strojach, lecz o rysach zdecydowanie azjatyckich, zapewne spowodowałyby przewrócenie się w grobach pewnych panów walczących swego czasu o czystośc nordyckiej rasy, gdyby panowie ci, potępieni przez ludzkość, groby posiadali.

Oprócz sympatycznych kelnerek mojej zainteresowanie zwrócił ogromny żyrandol zwisający się w centralnej części sali. Ktoś pomysłowy przy jego konstrukcji wykorzystał… kufle do piwa.  Skrzył się refleksami niczym kryształowe cacko.

Potem zaś nasze rozmowy zagłuszyła muzyka na żywo. Cóż może być intonowane na żywo w bawarskiej knajpie? No co? Nie zapominajmy, że jesteśmy w Chinach, a w Chinach wszystko jest podrabiane. Od skośnookich pannic bawarskich, po przygrywającą kapelę z… Filipin, grającą nie tyle kawałki do wspólnego śpiewania i kiwania sie przy długich stołach, lecz popowe hity z światowych list przebojów.

Wkrótce naszą uwagę zwróciła grupka biesiadująca przy jednym ze stołów, która oddała się spontanicznemu tańcowi przed sceną z Filipińczykami. Zwłaszcza niesamowicie lekkie i niewymuszone ruchy jednej z tancerek wywołąły dyskusję na temat kraju pochodzenia owych ludzi (bo najwyraźniej Chińczycy to nie byli). Swoboda jej ruchów bioder zadecydowała, że wiekszością głosów ustaliliśmy iż z pewnością chodzi o Brazylię. Aż do czasu gdy jeden z kolegów udając się do toalety podsłyszał dość głośną rozmowę przybyszów i powrócił z gorącym newsem:

– Polacy!

W zaistniałej sytuacji pilnie została wezwana kelnerka, u której zamowiliśmy pięć jägermaister’ów i z karteczką przesłaliśmy do nieznajomych.

Pani kelnerka szła co chwilę się obracając w naszym kierunku, by upewnic się, że podąża do właściego stolika. W końcu podała drinki, cos im tłumaczyła, a potem całe towarzystwo wstało i ruszyło w naszym kierunku.

Stoły były jak w tradycyjnej piwiarni. Długie i z ławami, więc tamci mogli się dosiąść, ale najpierw oczywiście nastapił moment rozpoznania kim z kolei my jesteśmy. Po słowach „Polska” odmienianych w rozmaitych przypadkach, padły pytania o miasta i wtedy okazało się, że przybysze są ze… Szczecina!!!

Jägermeister polał się jeszcze raz.

Była to dość niecodziennie skonfigurowana grupa. Jej trzon stanowiły dwie pary, które najwyraźniej wymieniły składy. To znaczy panie zamieniły mężów albo odwrotnie. Na dodatek obie panie sprawiały wrażenie bardzo zaprzyjaźnionych, bo inaczej nie tańczyłyby same ze sobą we dwie na parkiecie. Nam było bardzo ciężko połapać się w tłumaczeniach, który czyj mąż jest obecny, a czyj ówczesny (tak ich nazywały). No i niejasna była rola trzeciego pana, piątej osoby w tej grupie, będącego kolegą jednego z mężów.

Nie próbowaliśmy tego rozwikływać. Po kilkunastominutowej rozmowie o wszystkim i o niczym, szczecińska grupa pożegnała nas i powróciła do swojego stolika oraz do tańców.

Mieli następnego dnia jechać do Szanghaju. My nastepnego dnia mielismy pracować od rana jak codzień, więc tylko na chwilę pozwoliliśmy naszemu solenizantowi dołączyć do nich, a tymczasem rozpoczeliśmy logistyczne przygotowania do powrotu do hotelu. Świat jest mały, a zmęczenie i senność bardzo duże.

Jiangyin, 01.05.2009; 16:05 LT

Komentarze