PKP wita

Słowo sie rzekło, kobyłka u płota… Dziś trochę o PKP.

Kiedy siedziałem na lotnisku w Wilmington, robiony w bambuko przez tamtejsze linie lotnicze, zaryzykowałem tezę, że zbyt pochopnie oceniamy (negatywnie) nasze koleje. I byłbym zapewne tkwił w błogiej nieświadomości, gdyby nie konieczność skorzystania z ich usług.

W czwartek dojechałem do Szczecina. Miło było, ale obowiązki wzywały na piątek do Gdyni. Nie przejmowałem się tym zbytnio, wiedząc, że pociąg odjeżdża o 20:50 i ma być w Gdyni około drugiej w nocy. To było optymalne rozwiązanie, pozwalajace mi nawet przespać się jeszcze przed wyjściem do biura.

Coś mnie jednak tknęło, by sprawdzić w internecie. Okazuje się, że nie tylko kobiety mają intuicję. Kobieca intuicja jest słynna, ale jej męskiej koleżance też niczego nie brakuje. Otworzyłem stronę z rozkładem jazdy i… oczekiwanego połączenia nie znalazłem. Zacząłem szperać i dowiedziałem się, że taki pociąg kursuje tylko w piątki i niedziele. Rozkład proponował mi połączenie alternatywne: wyjazd o 19:55, przesiadka w Poznaniu (odjazd o 23:37) i przyjazd do Gdyni o 04:55. Jechać ze Szczecina do Gdyni przez Poznań? Niestety, coraz częściej korzystam z takiego rozwiązania, ponieważ czasy, kiedy istniało całkiem sporo pociągów między największymi polskimi portami, w tym połaczenia nocne, z wagonami sypialnymi, kuszetkami, restauracyjnymi, odeszły w zamierzchłą przeszłość. Wspomnienia o nich jawią się niczym zakodowane w pamięci najpiękniejsze epizody dzieciństwa.

Raz się sparzywszy, postanowiłem skorzystać ze starej, angielskiej zasady "double check" i parę minut po osiemnastej zadzwoniłem do informacji telefonicznej.

– Dobry wieczór. Chciałbym dowiedzieć się jakie mam połączenia dzisiejszej nocy do Gdyni, aby dojechać tam przed ósmą?

– Nie ma pan żadnych połączeń. – pani ze słuchawki nie pozostawiła złudzeń – Ostatni pociąg odjechał o 17:22, a następny bedzie jutro o 05:30.

– To wiem, ale oprócz bezposrednich są połączenia z przesiadkami…

– Nie, nie ma.

– Jak to nie ma? Sprawdzałem w inetrnecie i znalazłem takie przez Poznań.

– Będzie pan jechać do Gdyni przez Poznań? – pani najwyrazniej zwątpiła w jasność mojego umysłu.

– Pojadę nawet przez Zakopane, jezeli będzie to jedyne połączenie zapewniające mi dojazd do Gdyni przed ósmą.

Pani prychnęła pod nosem, ale odpowiedziała:

– Ma pan pociąg do Poznania o 19:55. Potem jest taki z Poznania o 02:05. Bedzie Pan w Gdyni o 07:36.

Hm, chciałem przed ósmą to mam. Wyraziłem się nieprecyzyjnie. Trzeba było pytać o najszybsze połączenie.

– Dlaczego każe mi pani czekać w Poznaniu do 02:05 jeżeli według rozkładu w internecie jest jescze pociąg o 23:37?

– Chwileczkę… – pani prawdopodobnie sprawdzała w książce – rzeczywiście jest. To po co pan dzwoni, jak pan wie?

– A tak, chciałem się upewnić.

Całe szczęście, że zajrzałem wcześniej do tego internetu.

Ponieważ miała to być druga z rzędu noc w podróży, postanowiłem, że od Poznania pojadę kuszetką. W Szczecinie chciałem kupić odpowiedni bilet.

– Poproszę bilet na pospieszny do Gdyni przez Poznań oraz kuszetkę na pociąg z Poznania do Gdyni odjeżdżający z Poznania o 23:37.

– Proszę podać numer pociągu, na który chce pan kupić kuszetkę.

– Słucham??? – myślałem, że się przesłyszałem.

– Nie sprzedam panu kuszetki, jak mi pan nie poda numeru pociągu, bo ja muszę numerem pociagu wejść do komputera – poinformowała mnie stanowczo panienka z okienka.

– No wie pani? Skąd ja teraz wytrzasnę pani numer tego pociągu? Do głowy mi nie przyszło, żeby to sprawdzać.

– No to musi się pan dowiedzieć.

– Ale mój pociag do Poznania odjeżdża za pietnascie minut! Pani powinna wiedzieć! Ma pani rozkład jazdy – tu mój wzrok utkwił na leżącej obok grubej książce, zawierającej tabele z tras całej Polski.

– Jak ja panu to teraz znajdę? – zapytała pani trochę obcesowo, ale z nutką niepewności, z nadzieja w głosie licząc, że się poddam. W mig zrozumiałem, że trafiłem w czuły punkt. Książka była stale otwarta na jednej ze stron szczecińskich i leżała z boku, a pani najczęściej posiłkowała się skróconym rozkładem, w którym wydrukowane były tylko odjazdy i trasy pociągów ze Szczecina. Szukanie teraz jakiegoś innego było może w zasięgu pani z informacji, ale nie jej. Wiedziałem jednak, że się do tego nie przyzna, więc rozegrałem to inaczej:

– Niech pani da mi ten rozkład. Ja znajdę

Pani zatrzepotała rzesami i uśmiechnęła się po raz pierwszy.

– Może pan?

Po chwili znałem już numer pociagu, pani wklepała go w komputer i odrzekła.

– Już za pózno. Komputer nie przyjmuje rezerwacji. Proszę spróbować u konduktora.

W Poznaniu miałem poł godziny czasu. Siedzę sobie w poczekalni, aż tu nagle z głośnika anonsują:

– Pociąg ze Szklarskiej Poreby do Gdyni odjedzie z peronu drugiego… Planowy odjazd 23:37.

Przekonany, ze pociąg juz stoi, ruszam biegiem z kilkoma innymi pasażerami w stronę peronu. Wybiegam zdyszany z tunelu, a tam… pusto. Do niczego przyczepić sie nie można. Przecież tamten pan nie mówił przez głośnik, ze pociąg już przyjechał.

Kiedy przyjechał, oczywiście zatrzymał się tak, że musiałem przebiec trzy czwarte peronu, aby dostać się do sypialnego. Sypialnego, bo kuszetek nie było. Bieg był konieczny, bo pociąg miał stać w Poznaniu tylko sześć minut.

– Dzień dobry, są jakieś wolne miejsca? – pytam konduktora.

– Nie ma – odpowiada przez okno.

No to teraz biegiem z powrotem, szukać miejsca siedzącego. Z tym na szczęście probemów nie było. Po takim biegu z walizami spocony ściagam kurtkę i piję wodę minerlną.Dobrze, że zrobiłem sobie zapas, bo nikomu nawet nie przyszło do głowy by do składu, który przez ponad 12 godzin jedzie z jednego krańca Polski na drugi, podczepić wagon barowy. Jeśli któś w Szklarskiej Porębie nie zaopatrzył się w picie, to na następny łyk wody mógł liczyć dopiero w Gdyni.

Ta moja bieganina z walizami była uciążliwa po trosze dlatego, ze kupiłem w Media Markt komputer dla dzieciaków, który zamierzałem im zawiezć w weekend. Komputer jak wiadomo, zapakowany w styropian, potrzebuje kartonu słusznej wielkości. Przeczuwając, że będzie mi niewygodnie, a także obawiając się, by ktoś mi go nie ukradł gdy sie zdrzemnę, chciałem wstawić go do wagonu bagażowego.

– Wagony bagażowe już nie jeżdżą – poinformowała mnie pani w kasie, jeszcze  w Szczecinie. Musiałem więc zdać się na siebie i przedział. Przypomniało mi się jeszcze, jak przed wyjściem z domu, moja mama, która od lat już nie korzystała z pociągu, stwierdziła.

– Jeżeli bedziesz miał problem z niesieniem tego wszystkiego, zawsze możesz poprosić o pomoc bagażowego.

Cholera, jakie to proste! Dopiero wtedy sobie przypomniałem, ze przecież dawno temu bagażowi krecili sie po dworcach. No ale świat idzie z postępem i widocznie ktoś uznał, że nie są juz potrzebni.

Kiedy Poznań został w tyle na dobre, a ja położywszy na półce walizkę i karton, zacząłem czytać gazetę, do przedziału wkroczył konduktor. Sprawdził bilet, a potem spojrzał w górę. Byłem w przedziale sam jeden, więc nie ulegało watpliwości, że cały bagaż należy do mnie.

– Za ten karton, to trzeba dopłacić – powiedział.

– Dlaczego?

– Bo jest za duży, żeby trzymać go w przedziale.

– Ja go wcale nie chciałem tu trzymać. ja go chciałem wstawic do wagonu bagażowego.

– Nie mamy wagonu bagażowego.

– Wiem, i dlatego zmuszony byłem z nim biegać po peronie i w koncu wstawić go tutaj. Dlaczego jeszcze mam za to płacić?

Przyznać muszę, że konduktor nie naegał i chociaż pewnie znalazłby stosowny przepis nakazujący opłatę, machnął ręką i poszedł sprawdzać bilety dalej. A ja i tak nie zmrużyłem oka, bo obawiałem się, że ktoś podczas snu zwędzi mi bagaże, gdzie oprócz komputera dla dzieci miałem też służbowego laptopa i sporo innych rzeczy. Chyba dobrze zrobiłem. Nastepnego dnia bowiem, kiedy jechałem z Gdyni do Jeleniej Góry, dwa przedziały dalej pozbawiony bagażu został mężczyzna śpiący tam samotnie. W grudniu zaś, gdy jechałem do Szczecina na święta złodziej wyrwał torbę jakiejś kobiecie, pociągnął za hamulec bezpieczeństwa i uciekł w pole. To jest to, co sam widziałem. Słono też zapłaciłem swego czasu za skradzioną torebkę mojej eks (wtedy jeszce nie eks), w której między innymi były czeki. Zanim dojechała do stacji końcowej, czeki były już zrealizowane. SOK tak jak i bagażowi, rozpłynęłi sie w przeszłości. Kiedy doda się historie opisywane w gazetach, można dojść do wniosku, że podróż naszymi kolejami to wrażenia porównywalne z uprawianiem sportów ekstremalnych.

Mimo pietnastu lat od obalenia komunizmu i przeobrażeń niemal we  wszystkich dziedzinach naszego życia, PKP nadal rządzi się własnymi prawami i trwa niczym skansen. Odnoszę wrażenie, ze tak naprawdę, to dla szefów tej firmy liczą się tylko pociagi IC oraz EC. Te mają przyzwoity standard, czyste wagony, niezłą obsługę. Cała reszta to zło konieczne. Brudne, niebezpieczne,  zdewastowane i… coraz rzadziej kursujące. Na pochawały chyba więc trochę za wcześnie.

 Jelenia Góra, 29.01.2005

 

Komentarze