I znów te letnie, leniwe poranki. Śniadania na świeżym powietrzu. Tym razem nad samym brzegiem rzeki, o której do tej pory czytałem jedynie w podręcznikach do geografii.
To Bug. Z geografii pamiętam ilustracje z wysikimi, piaszczystymi brzegami. Właśnie takim pamiętałem Bug ze szkoły i taki znalazłem w Drohiczynie.
Śniadanie zjedliśmy w pięknie położonej karczmie Stara Baśń, na łące tuż nad rzeką. Nazwa piękna, położenie piękne, trochę gorzej z menu, bo za trzy placki ziemniaczane liczą sobie aż piętnaście złotych.
W zbliżonej cenie kiszka ziemniaczana oraz pierogi były bardzo samaczne i pozwoliły spokojnie przetrwać nam do późnego popołudnia.
Nie mogłem napatrzeć się na te rzekę. Niedaleko była przystań i możliwość wypożyczenia kajaków. Nie wiem jak z granicznym odcinkiem Bugu, czy można pływać swobodnie, a tu, całkowicie w granicach Polski, też byłoby ciekawie móc wiosłować przez kilka dni.
Tymczasem syci powróciliśmy na górę, do samego miasta. Czy ktoś wie, albo pamięta, że Drohiczyn był kiedyś stolicą Województwa Podlaskiego? I to przez długi okres, od 1520 roku, aż do rozbiorów! Pierwszy cios rozkwitającemu miastu zadał potop szwedzki. Wskutek walk miasto zostało zniszczone, a jego ludność zmniejszyła się o blisko 70%. Sto kilkadziesiąt lat później rozbiory sprawiły, że ranga miasta znacznie osłabła. Dzieła zaś dopełniła rewolucja przemysłowa, pozostawiając prowincjonalne już wówczas miasteczko zdala od budowanych szlaków komunikacyjnych. Dziś o jego dawnej świetności przypominają barokowe kościoły.
Ten, pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, zwraca uwagę bogato zdobionym ołtarzem z kolumnami z czerwonego marmuru.
Nieco dalej, nad samą skarpą nad rzeką, żółta bryła katedry. Tu jest stolica diecezji.
Niestety, ani do kościoła Franciszkanów, ani do katedry wejść nie mogliśmy. Cóż, takie czasy. Przedsionek i owszem – do modlitwy wsytarczy, a zwiedzanie? Może gdzieś w okolicach mszy. Inaczej zbyt duże ryzyko, że zamiast pobożnych wiernych, albo zwykłych turystów, do wnętrza trafią także złoczyńcy szukający okazji do kradzieży.
Po krótkim spacerze wsiedlismy więc do samochodu i ruszyliśmy znów w kierunku granicy z Białorusią. Do Janowa Podlaskiego, zobaczyć słynną stadninę koni.
Sama stadnina, pomimo takiej nazwy, nie mieści się jednak w Janowie, lecz w położonej o dwa kilometry od niego miejscowości Wygoda. Jakie szczęście, że znalazła się na jeszcze lewym brzegu Bugu. W przeciwnym wypadku byłaby dziś w granicach Białorusi.
Polska zawsze słynęła końmi. Wspomnieć choćby husarię – naszą narodową dumę. Po rozbiorach oraz wojnach napoleońskich ilość koni na naszych ziemiach znacznie się zmniejszyła i zastanawiano się jak ich pogłowie odbudować. Elementem tego plany była właśnie stadnina w Janowie Podlaskim, która za zgodą cara rozpoczęła swoje funkcjonowanie w 1817 roku (a więc niedługo będziemy obchodzić dwustulecie jej istnienia).
Niektóre budynki stajni, zachwycające swoim pieknem, były projektowane przez wybitnych architektów. Na przykład Stajnia Zegarowa zrealizowana została według projektu Henryka Marconiego. Tego samego, który zaprojektował m.in. Hotel Europejski w Warszawie.
Stadnina w Janowie Podlaskim przechodziła burzliwe dzieje. Po Powstaniu Listopadowym, została całkowicie przejęta przez władze carskie, aby wyeliminować ryzyko zaopatrzenia w konie ewentualnych przyszłych powstańców. Kiedy wybuchła I wojna światowa, konie wywieziono wgłąb Rosji i już nigdy nie powróciły. Podczas II wojny światowej niemiecki okupant przejął stadninę, a kiedy losy wojny odwróciły się, stado wywieziono wgłąb Niemiec. Szczęśliwie tym razem udało się je odzyskać i po wojnie sprowadzić z powrotem.
Zbliżała się burza, lecz mieliśmy nadzieję, że zdążymy zwiedzić stadninę przed zanim zacznie padać deszcz. A było gdzie chodzić, bo to teren bardzo rozległy. Grzmoty towarzyszyły nam przez cały czas, lecz na szczęście wciąż w pewnej odległości od nas, jakby dając nam czas.
Przy wejściu zaopatrzyliśmy się w marchewki. Konie chyba doskonale wiedzą, że turyści na ogół z pustymi rękami nie przychodzą, bowiem jak tylko zobaczyły nas w okolicach ogrodzenia, natychmiast ku nam podeszły.
Niektórych marchewki mniej kusiły, więc pasły się spokojnie, będąc wdzięcznym tematem do fotografowania.
Oddzielna stajnia przeznaczona jest dla klaczy ze źrebakami.
Źrebaki, jak wszystkie dzieci energia wręcz rozpierała. Długo przyglądaliśmy się jak harcowały po wybiegu.
Oczywiście one także chętnie podchodziły do ogrodzenia licząc na smakowitą przekąskę.
W Janowie Podlaskim jest też swoiste miejsce pamięci poświęcone słynnym koniom, które dożyły tutaj swoich dni.
Przy tych kamieniach dopadły nas pierwsze krople deszczu. Na szczęście to był już prawie koniec naszej rundy wokół stadniny. Wróciliśmy na parking i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Było coś o koniach naturalnych, to będzie i o mechanicznych. Na stacji benzynowej w Janowie Podlaskim zobaczyliśmy zabytkowe dystrybutory paliwa z 1928 roku, ponoć najstarsze w Polsce.
Wewnątrz owych metalowych cylindrów znajdują się ponoć szklane słoje o pojemności pięciu litrów. Pracownik stacji napełniał specjalną pompką słój, z którego potem benzyna grawitacyjnie spływała wężem do baku paliwa w samochodzie. Nie była to błyskawiczna czynność. Zatankowanie autobusu albo dużej ciężarówki trwało ponoć nawet i kilkadziesiąt minut. Dystrybutory służyły mieszkańcom Janowa aż do lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia.
Tego dnia nocleg mieliśmy zaplanowany w Lublinie, ale po drodze wpadliśmy jeszcze do Tchórzewa, rodzinnej wsi mojego taty.
Zmierzchało gdy spacerowaliśmy po polach, wśród których dorastał mój tato, i po których ja ganiałem zające, kiedy jako dziecko przyjeżdżałem tu na wakacje.
Zjedliśmy kolację u mojego kuzyna, po czym pojechaliśmy dalej, do Kocka. Jakże zmieniło się to miasteczko! Jeszcze kilka lat temu wyglądało, jakby oprócz zmiany ustroju, wszystko w Polsce zostało po staremu. Teraz zaś rynek wyłożony nową nawierzchnią, fontanny, toalety, nowe oświetlenie, parkingi… Szok.
Spacerowałem i nie mogłem uwierzyć w taką metamorfozę. To miasto było świadkiem ostatniej bitwy wojny obronnej 1939. Tu dokonał się ostateczny upadek II Rzeczypospolitej. Teraz kwitnie jak cała III Rzeczpospolita przeżywająca swoisty złoty wiek.
Sopot, 06.09.2014; 1545 LT