To moja druga wizyta w Lublinie w ciągu ostatniego roku. Nie mogliśmy pominąć tego miasta podczas naszej wakacyjnej podróży po wschodzie Polski. Zatrzymaliśmy się w tym samy hotelu co poprzednio, by móc ponownie zwiedzić synagogę w jesziwie.
W hotelu otrzymaliśmy klucze do furtki starego, żydowskiego cmentarza. Opisywałem go rok temu, więc teraz jedynie dwie fotki z kronikarskiego obowiązku.
Z cmentarza pojechaliśmy do lubelskiego zamku, by zwiedzić tamtejsze muzeum.
W bramie prowadzącej na dziedziniec strzałka z napisem „do muzeum i kaplicy” wskazywała boczne drzwi. Zaraz za nimi w korytarzu znajdowała się kasa.
– Poproszę dwa bilety.
– Jakie?
– Normalne.
– Ale jakie? Muzeum czy kaplica?
– To są oddzielne?
– Panie! Przeczytaj pan sobie! – krzyknęła zirytowana kasjerka i machnęła ręką w kierunku ściany, że niby tam gdzieś jest napisane.
Poczułem się jakby żywcem przeniesiony na plan „Misia” Barei.
Odszedłem od kasy. Rzeczywiście, obok niej wisiała na ścianie karteczka informująca o wejściówkach. Bilety do kaplicy były na określone godziny i pani z epoki Gierka poinformowała, że na najbliższe godziny są niedostępne. Postanowiliśmy więc skorzystać tylko z muzeum, a kaplicę zostawić na lepsze czasy.
Najpierw natknęliśmy się na odcisk czarciej łapy.
Opis pozostawię tekstowi z muzeum:
Potem zaczęła się galeria obrazów. Wśród nicj obraz Wojciecha Kossaka „Poczet sztandarowy”.
Dla mnie od samego obrazu ciekawsza była jego historia. Został on bowiem… wycięty z wielkiej panoramy przedstawiającej odwrót Napoleona spod Moskwy. „Berezyna”, bo tak nazywała się owa panorama, była wspólnym dziełem Wojciecha Kossaka, Juliana Fałata oraz Jana Stanisławskiego. Nie dowiedziałem się dlaczego w 1907 pocięto owo ogromne malowidło (120 x 16 metrów) na kawałki. Na poniższej fotografii strzałka wskazuje niewielki prostokąt oznaczający oryginalne umiejscowienie „Pocztu sztandarowego” w panoramie. Szokujące, jak niewielki to skrawek.
Skręciliśmy do bocznego skrzydła, a tam… portret Stanisława Augusta Poniatowskiego. Słynny obraz autorstwa Marcello Bacciarellego przedstawiający ostatniego króla Polski w stroju koronacyjnym pamiętam z podręczników historii. Po raz pierwszy mogłem obejrzeć go w oryginale.
Najważniejszym celem naszej wizyty w muzeum był obraz Matejki „Unia Lubelska” zamykający perspektywę zankowego skrzydła.
Krzesła ustawione przed obrazem pozwalały kontemplować go długo i w spokoju. Specjalna ulotka z konturami postaci przedstawionych na malowidle informowała kto jest kto co miało dość istotne znaczenie dla rozumienia na co się patrzy.
Drugie skrzydło zamku zajęła eksp[ozycja poświęcona sztyuce ludowej. Mnie zainteresowała szczególnie sala poświęcona cermoni zaślubin. Gadżety odchodzące dziś w przeszłość, zwyczaje coraz częściej znane już tylko z nazwy, a także bogata kolekcja rozmaitych przyśpiewek. Dobrze, że ktoś to zbiera zanim całkowicie rozmyje się w niepamięci.
Nie mogło zabraknąć sztuki religijnej, a wśród niej tak wrośniętego w polski krajobraz, znaczony przydrożnymi kapliczkami, Chrystusa Frasobliwego. Nie wiem, czy jest jeszcze jakiś inny kraj na świecie, gdzie na rozstajach polnych dróg Chrystus z takim smutkiem spoglądał by na Boże dzieło harendowane przez człowieka.
Jest tam też trochę ikon. Nie tyle co w Supraślu, ale warto przyjrzeć sięciekawie przedstawionemu procesowi pisania ikony (bo ikony się pisze, a nie maluje) – od gołej deski, po budzący respekt wizerunek.
Zeszliśmy na dół. Przed kasą stałko kilkoro turystów. Wśród nich jakaś para z Uzbekistanu. Zapytali mnie po rosyjsku, czy ta świątynia na zdjęciach to tutejsza kaplica. Potwierdziłem.
– A gdzie można kupić bilety?
– Tu, w kasie – pokaząłem na okienko obok.
– Dwa biljety – poprosilli rosyjską polszczyzną.
– Które?! – ryknęła na nich pani w kasie. „Miś” odgrywany był nadal.
Z zamku poszliśmy na Stare Miasto
Tylko na chwilę. Wróciliśmy tam jeszcze raz dopiero pod wieczór, w poszukiwaniu jakiejś fajnej knajpy na kolację. Lublin oferował ich sporo.
Nasz wybór padł na restaurację żydowską. Dobrze trafiliśmy, bo jadło było pyszne, szczegolnie pierogi z gęsiną.
– Czym popijemy? Lokalnym piwem?
– Jasne. Tylko, żeby nie wyszło, że to wycieczka szlakiem lokalnych browarów.
Po „Łomży” oraz białostockim „Żubrze” przyszedł czas na lubelską „Perłę”.
Zanim skończyliśmy zapadł zmrok. Poszliśmy na spacer po starówce zakończony w okolicach Placu Unii Lubelskiej (tam ponoć stacjonowali Litwini przybyli by podpisać słynny dokument w lubelskim zamku).
Okazale prezentował się efektownie podświetlony „Grand Hotel”.
Potem wrócilismy do samochodu i pojechaliśmy w kierunku Lubartowa. Przy drodze na Lubartów mieliśmy zarezerwowany nocleg – bazę wypadową do Kozłówki.
Nie opisałem co działo się pomiędzy zwiedzaniem muzeum, a kolacją. To temat na oddzielną notkę.
Gdańsk, 18.10.2014; 00:45 LT