Ta podróż „chodziła za nami” od dawna. Wszystko zaczęło się od tego, że kiedyś w rozmowie Paulina stwierdziła, że oprócz Bieszczadów , Rzeszowa i Olsztyna jej znajomość Polski kończy się mniej więcej na linii Wisły. Ja muszę przyznać, że Gdyby nie projekt „Podlaskie” w 2011 roku i ubiegłoroczna podróż do Lublina mógłbym pochwalic się niewiele większym doświadczeniem podróżniczym po tych regionach naszego kraju. Zawsze było jakoś nie po drodze. Tak to już bywa, że czasem szuka się wrażeń na drugim krańcu świata, a nie widziało się tego, co jest na wyciągnięcie ręki. Określenie „cudze chwalicie, swego nie znacie”, pasuje tutaj jak ulał – no może z tą przyczyną, że nigdy nie chwalimy cudzego bezkrytycznie i zawsze mieliśmy respekt dla Polskich perełek. No to ruszamy na t,zw, ścianę wschodnią, której znaczny fragment mamy zamiar intensywnie objechac w ciągu najbliższego tygodnia. Wiem, że to profanacja turystyki. Przypomina mi się tytuł amerykańskiego filmu „Jeśli dziś wtorek, to jesteśmy w Belgii” opowiadającego o amerykańskich turystach zaliczających „Europę w pigułce”. Sorry, takie mamy czasy – chcaiłoby się powiedzieć z panią minister. Wszędzie za wszystkim gonimy, więc dlaczego inaczej miałoby być podczas podróży. Jeśli czegoś ważnego nie zobaczymy teraz, nie wiadomo kiedy nadarzy się następna okazja.
Upał niemiłosierny. Temperatura dochodzi do trzydziestu pięciu stopni. I jeszcze te korki. Na szczęście nie musimy jechać autostradą, która zablokowana przez auta oczekujące przed bramkami poboru opłat, ale przed Elblągiem i tak swoje odstać musimy. Tam gdzie kończy się ekspresówka, natychmiast zaczynają się problemy.
Jedziemy do Grunwaldu. Zobaczyć pola, na których stoczyła się największa bitwa średniowiecza. Minęło już ponad sześć wieków, a jej pamięć wciąż pozostaje żywa. I nie chodzi tu wcale o to, że Polacy ją czczą jako pamięć wielkiej, choć nie do końca wykorzystanej victorii. Solą w oku była także Niemcom, którzy natychmiast wykorzystali ważne zwycięstwo w bitwie z Rosjanami w tym rejonie na początku I wojny światowej, by okrzyknąć ją „Drugą Bitwą pod Tannenbergiem” – niejako rewanżem za rok 1410. Na polach grunwaldzkich powstało później mauzoleum, które w czasach hitlerowskich służyło totalitarnej machinie propagandowej.
Idę o zakład, że pomimo iż praktycznie każdy Polak słyszał o Bitwie pod Grunwaldem, to już bardzo niewielki odsetek potrafiłby wskazać w miarę dokładną lokalizację tego miejsca.
– Mój Boże, pod czym to się teraz ludzie nie biją – chciałoby się westchnąć najpierw za kabaretem Elita, by dopiero potem sięgnąć po mapę. Bili się na odludziu, wskutek czego trochę nie po drodze jest tam dojechać, ale bez przesady – jeżlei ktoś ma czas to wystarczy zboczyć raptem kilkanaście kilometrów z trasy S7, by na zachód od linii Olsztynek – Nidzica odnaleźć wspomniane miejsce. Tym, którzy nie dysponują mapą, pomogą tablice umieszczone przy szosie.
Parking nie jest przesadnie wielki, ale na nasze potrzeby wystarczył aż nad to, zważywszy, że z Gdańska wyjechaliśmy późno i pod Grunwald dotarliśmy krótko przed zachodem słońca. Wszystko było już pozamykane i prawie zupelny brak ludzi wokół. Dobrze, że nie grodzą pól siatką, by zbierać za bilety. Dzięki temu p00F3na pora nam nie przeszkadzała.
Przy drodze wiodącej do właściwego pomnika znajduje się rumowisko kamieni. To pozostałości zniszczonego przez hitlerowców grunwaldzkiego monumentu z Krakowa. Kolejny przykład jak dużą wagę obydwie strony przywiązują do symboli pomimo upływających stuleci.
Nie wystarczył sam demontaż i wywiezienie go z miasta. Chodziło o to, by zniszczyć, aby nikomu nie przyszlo do głowy zmontować go ponownie.
Na szczycie niewielkiego wzgórza znajduje się makieta, stojąc przed którą i posiłkując się niewielkim przewodnikiem próbowaliśmy odtworzyć w otaczającym nas plenerze przebieg bitwy. Jak na moj gust, makieta jest trochę zbyt symboliczna jeśli chodzi o położenie wojsk obu stron i bez wyjaśnienia co poszczególne kostki granitu oznaczają, trudno w pełni się zorientować. Marzy mi się dokładniejszy opis, ze strzałkami pokazującymi kierunki natarcia poszczególnych formacji. Nie wewnątrz, w muzeum, lecz właśnie tu, na wzgórzu, skąd cały teren można ogarnąć wzrokiem i na bieżąco oglądać bitwę oczyma wyobraźni.
Tablice na wzgórzu pokazują za to okoliczności, ktore doprowadziły do starcia tutaj wlasnie oraz dlaczego zwycięstwo pod Grunwaldem, jakkolwiek z ważnymi implikacjami, nie doprowadziło jednak do całkowitego unicestwienia krzyżackiej potęgi w tym rejonie.
Słońce było już nisko, więc postanowiliśmy poszukać noclegu nie dalej niż w Szczytnie.
Po drodze jednak zatrzymaliśmy się w Olsztynku, gdzie akurat odbywał się jakiś festyn.
Obejrzeliśmy fragment inscenizacji ukazującej polowania na czarownice. Miał to być rodzaj hołdu złożonego kobietom, których tysiące pomówione o konszachty z diabłem zginęło śmiercią w straszliwych męczarniach. Ich winą było przeważnie to, że różniły się zachowaniem od reszty społeczności, albo z jakiegoś powodu były nieakceptowane. Łatwo i dziś znaleźć takie osoby stojące na uboczu danej grupy, czy to wiejskie społeczności, czy szkolnej klasy, albo mieszkańców kamienicy. Wystarczył zbieg niefortunnych okoliczności (krowa daje mniej mleka, ktoś zachorował, innemu coś zginęło), by winą obciążyć „odludka” niechybnie rzucającego urok.
Inscenizacja w Olsztynku zaczynała się tańcem dziewcząt w Noc Kupały.
Nagle wokół nich pojawiają się ubrane na czarno kobiety, które pozbawiają dziewcząt świadomości.
Chętnie bym został obejrzeć co stało się później. Musiał nastąpić jakiś zwrot akcji ponieważ czarownice miały być w tej inscenizacji zrehabilitowane. Musieliśmy jednak jechać dalej, by o rozsądnej porze dotrzeć do Szczytna. I dobrze, bo w Szczytnie trudno było znaleźć miejsce do spania ad hoc, więc przenocowaliśmy dopiero w Piszu.
Pisz, 03.08.2014; 10:40 LT