PIĘĆ METRÓW PLAŻY W SOPOCIE

Dwudniowa nawałnica przewaliła się nad Polską. W sobotnie przedpołudnie mogłem już jednak spokojnie pomaszerować do Sopotu.

Jakże odmienny krajobraz mnie przywitał! Wokół panowała głęboka zima. Kilkunastogodzinne opady śniegu pokryły gruba warstwą białego puchu wydmy i nadmorski las. Z tym puchem to może przesada. Śnieg był bardzo mokry, więc jego ciężar daleki był od puchu. Widac to było na promenadzie, gdzie gałęzie drzew niemalże opierały się o stojące pod nimi ławki.

Chmury jeszcze się nie rozwiały, ale słońce przebijało się tu i ówdzie tworząc malowane światłem spektakle z bielą, szarością i granatem w rolach głównych.

Kiedy minąłem ujście Potoku Oliwskiego, mogłem dalszą część drogi pokonać plażą. Wiatr już mocno zelżał, lecz morze jeszcze nie zdążyło się cofnąć. Szeroka, sopocka plaża miała teraz nie więcej niż pięć metrów piasku.

Bary przy plaży, niektóre, zwłaszcza w weekendy otwarte nawet po sezonie teraz trwały uśpione pod grubą warstwą śniegu.

Ilekroć idę do Sopotu, nie mogę sobie odmówić przyjemności pstryknięcia fotki wyciągniętym na plażę kutrom. Niby kicz, ale wciąga tak jak zachód słońca.

Zimowy krajobraz równie pięknie prezentował się wieczorem, zwłaszcza zza okna z kubkiem gorącej herbaty w dłoni.

Sopot, 08.12.2013

Komentarze