PIĄTKI

Wróciłem do hotelowego pokoju, a tam niespodzianka: woreczek z wypranymi skarpetkami. Już zupełnie zapomniałem o swojej stracie. Ach jacy uczciwi – rozrzewniłem się. Kiedy jednak otworzyłem woreczek, nie mogłem powstrzymac się od smiechu. Znów mi podsunięto wyprane, ale cudze i teraz to juz naprawdę zaleciało „Misiem”  Weź i mu daj! Niech pan weźmie inne! Zdjąłem z nogi to co miałem akurat założone i zrobiłem zdjęcie porównawcze z tym co mi zaproponowano.

Nawet niebrzydkie te „nowe”, ale chyba nie wyglądałbym w nich za dobrze. Pewnie nawet nie zakrywałyby mi pięt.

Tymczasem minął piątek i tradycyjnie wybrałem się na spacer. To taka nowa „świecka” tradycja, która wprowadziłem kilka tygodni temu. W piątki spaceruję i najczęsciej wybieram się do Huangshan Park, gdzie można obejść dookoła jezioro, popływac na nim, albo po prostu usiąść gdzies sobie i kontemplować widoki.

Najfajniej jest tam o zmierzchu. Upał już tak nie doskwiera. Na spacery wychodzą tłumy ludzi. Rodziny, przyjaciele, zakochani. Komu nie wystarcza spacer, ten zajmuje się joggingiem albo bardziej wyszukaną formą fizycznej aktywności. Kogo długi spacer męczy, ten siedzi na ławeczce i obserwuje pozostałych.

Niebo jeszcze jasne, ale drzewa już podświetlone nabierają intensywnie zielonych albo brunatnych barw.

Gdzieś w tle cały czas pojawia się wiszacy most przerzucony nad rzeką Jangcy. Oddany do użytku w 1999 roku jako pomnik na pięćdziesięciolecie chińskiej rewolucji, jest ponoć piątym co do wielkości tego typu obiektem na świecie, a najdłuższym w Chinach.

Jeden ze spacerów poświęciłem na jazdę rowerem wodnym. Tak jabym mało miał wody i statków na codzień. To już chyba jakieś skrzywienie zawodowe.

Był to jednak mój chytry plan na obejrzenie z pierwszego planu pokazu tańczących fontann, do których miałem zamiar podpłynąć zupełnie bliziutko. Organizatorzy jednak pokrzyżowali moje zamiary. Kiedy zająłem pozycję strategiczną na akwenie przed amfiteatrem, ze zdziwieniem zauważyłem, że ludzie zaczynają się rozchodzić.

Spocony, wracałem jak niepyszny pedałując intensywnie by dopłynąć z powrotem do wypożyczalni po drugiej stronie jeziora. A wieczór był bardzo ciepły i wyjątkowo wilgotny tego dnia, jakby na złość.

Przyjemniej wspominam inny spacer, podczas którego odkrywałem coraz to nowe alejki wśród drzew i bambusów, przyglądałem się innym amatorom wodnych rowerów, a na koniec usiadłem sobie nad wodą w herbaciarni „Duko”, gdzie przy lampce wina i obłędnym cykaniu orkiestr świerszczy wysyłałem sms do Anioła, czując się przez chwilę jak na wakacjach gdzies na Mazurach.

Było pięknie i pozostałoby tak do końca gdybym nie wpadł na idiotyczny pomysł by zamówić pizzę. Trzeba miec naprawdę coś z głową, żeby jadąc do Chin, kupować tam pizzę, ale zachciało mi się i nie było rady. Po kilkunastu minutach otrzymałem twardy i obrzydliwe smakujący placek odgrzany w mikrofalówce, za który przyszło mi potem zapłacić 68 juanów (około 34 złote). Tfu!

Jeszcze innym razem trafiłem do ulokowanego nieco na uboczu i osłoniętego drzewami parku rozrywki. Nie będę się rozpisywać o atrakcjach dostępnych we wszystkich podobnych parkach na świecie, ale jedno mnie zaintrygowało i, przyznam szczerze, do tej pory budzi moje mieszane uczucia. To basen z rybami, wokół  którego dzieci mogą… wędkować! Wędki się wypożycza, przynętę kupuje, a to co złowione obsługa pakuje do specjalnego worka z wodą i szczęśliwiec zabiera ze sobą do domu. Być może do akwarium, ale chyba bardziej prawdopodobne, że na patelnię.

Zastanawiałem się, czy to moralne dawać dzieciom do ręki rozrywkę w postaci kaleczenia i męczenia ryb. Potem jednak pomyślałem ile kilkulatków u nas jeździ na ryby z tatusiami i jakoś nikogo to nie bulwersuje.

Obserwowałem jak pewien chłopczyk przyszedł z dziadkiem i poprosił o wędkę

Po jego niezgrabnych ruchach widać było, że wędkowanie to nie jest zajęcie, któremu oddawał się regularnie. Ale za to ile skupienia! Zresztą dziadek, życzliwie kibicujący z tyłu, również również pochłonięty był w pełni obserwacją zmagań wnuka.

I nagle… Jest! Taaaka ryba! Cała pomarańczowa. Dziadek wciąż obserwuje ze stoickim spokojem, ale chlopiec zdaje się nie wierzyć w to co widzi. Złapał rybę! Pewnie przeżywać będzie jeszcze na przeróżne sposoby tę scenę przez wiele dni.

Ale oczywiście nie tylko do Huangshan Park kieruję swoje kroki. Kiedyś kluczyłem po rozmaitych uliczkach śródmieścia, aż nagle znalazłem się w niewielkim parku okalającym niedostępną, częściowo zrujnowaną pagodę.

Warto było kluczyć, by odnaleźć ten cichy zakątek posród wieżowców dookoła.

Pagoda pagodą, ale mi najbardziej podobały się bambusy oświetlone tradycyjnym lampionem i odgrywające, kołysane wiatrem, swój teatr cieni na tle białego muru okalającego dawną świątynię

     

Jiangyin, 04.07.2009; 22:20 LT

Komentarze